Nie poddawaj się!


Simon Snow rozpoczyna właśnie swój ostatni rok nauki w Szkole Czarodziejów w Watford. Nadal jednak nie rozumie, dlaczego jest uważany za najpotężniejszego czarodzieja, skoro wszystko, czego się dotknie, zmienia się w katastrofę. Wkrótce w Świecie Magów zaczyna wrzeć, Simon traci dziewczynę, a na domiar złego jego współlokator, a zarazem wróg zdaje się coś knuć. Czy uda mu się ocalić świat, skoro nie potrafi zapanować nawet nad własną mocą?

Rainbow Rowell jest już autorką dobrze znaną w Polsce, która zdobyła w naszym kraju rzeszę wiernych fanów. Są jednak osoby, które nie przepadają za tą autorką. Ja plasuję się gdzieś pomiędzy, ponieważ nie jestem wielką fanką twórczości Rainbow Rowell, jej książki są według mnie przeciętne i nie wyróżniają się niczym szczególnym. Na ten moment ukazało się u nas już pięć jej powieści. Miałam okazję przeczytać Linię serc, a także Załącznik i zarówno jedna, jak i druga książka nie wywarły na mnie ogromnego wrażenia. Nie były też jednak wyjątkowo słabe. Do tej pory nie przeczytałam niestety jeszcze Fangirl, która jest zdecydowanie najpopularniejszą książką tej autorki. Nie poddawaj się nawiązuje właśnie do historii Cat, która napisała fanfiction na podstawie swojej ulubionej serii o czarodziejach.

Pióro Rowell jest jak zawsze lekkie i proste, a akcja prowadzona jest bardzo swobodnie. Niestety zawiodłam się na kreacji Simona, który jest głównym bohaterem powieści. Jest on raczej komiczną postacią, jednak przedstawioną bez polotu, zapewne miał nas rozbawić, jednak nie zawsze mu się to udawało. Pozostałe postacie występujące w tej książce również nie wywarły na mnie wielkiego wrażenia, a jedynym bohaterem, którego polubiłam, jest Baz – całkowite przeciwieństwo Simona i jego skryta sympatia. Można się więc łatwo domyślić, że w książce pojawia się wątek homoseksualny, który oczywiście nie każdemu musi przypaść do gustu.

Nie poddawaj się dzieli się na cztery księgi. Każda kolejna jest na pewno lepsza od poprzedniej, jednak dopiero na ostatnich stu pięćdziesięciu stronach akcja poszła do przodu na tyle, że książce udało się na dłużej przykuć moją uwagę. Pierwsza połowa nie była szczególnie interesująca, a momentami nawet mnie nudziła. Miałam ochotę odłożyć tę powieść na bok, jednak jak podpowiadał mi tytuł, nie poddałam się i dobrnęłam do końca. Zakończenie oczywiście mnie nie zaskoczyło, było słodkie i urocze, tak jak ma w zwyczaju kończyć swoje książki Rowell.

Nie poddawaj się jest książką przeciętną i momentami męczącą. Niestety Rainbow Rowell po raz kolejny nie udało się przekonać mnie do swojej twórczości, jednak ostatnią nadzieję pokładam w Fangirl, po którą na pewno kiedyś sięgnę. Nie spodziewajcie się po tej książce czegoś wyjątkowego, a na pewno oszczędzicie sobie rozczarowania. To nieskomplikowana i łatwa w odbiorze historia, która na pewno spodoba się fanom autorki, jednak pozostałym czytelnikom już niekoniecznie może przypaść do gustu.


Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu HaprerCollins Polska
Zobacz więcej >

Nigdy nie będziesz w stanie się odnaleźć, jeśli zatracisz się w kimś innym


Wszystko zaczęło się 9 listopada. Tego dnia marzenia Fallon przepadły. Tego dnia Ben doświadczył straty. Ta data połączyła ich ze sobą, jednak był to także dzień, w którym postanowili spotykać się raz w roku przez kolejne pięć lat. Choć ich życie dalej toczyło się swoim rytmem, to jednak obydwoje żyli dla chwili, dla każdego kolejnego 9 listopada, którego mieli się ponownie zobaczyć. Fallon stała się dla Bena muzą, która zachęciła go do napisania książki, natomiast on został jej ratunkiem, jedyną osobą, która potrafiła spojrzeć głębiej niż inni. Relacja, która zaczęła się dość dziwacznie, szybko przerodziła się w coś większego, co było zrozumiałe wyłącznie dla nich. Kiedy jednak fikcja literacka zaczęła się mieszać z realnym życiem, ich uczucie stanęło w obliczu zagrożenia.

Colleen Hoover jest jedną z moich ulubionych autorek romansów, jeśli nie ulubioną. Jej książki zawsze potrafią wzbudzić we mnie całą gamę emocji, a także uczuć i na długo po zakończeniu nadal pozostają w moich myślach. Z tego powodu z niecierpliwością czekałam na wydanie w Polsce jej kolejnej powieści, po której oczekiwałam czegoś wielkiego. Okazało się jednak, że November 9 ma do zaoferowanie o wiele więcej.

Colleen Hoover nie pisze zwykłych romansów i również ta książka do przeciętnych nie należy. To historia dwójki osób, których połączył zarówno los, jak i przypadek. Na kartach powieści toczą się dwie historie, które ściśle się ze sobą wiążą. Jedna z nich to ta, w której śledzimy prawdziwe życie bohaterów, natomiast drugą przedstawia nam w swojej książce Ben. Obie opowieści wydają się niemal identyczne, do momentu aż okazuje się, że wcale takie nie są. Prawda może wyzwolić, jednak może także wszystko zrujnować, jak jest w przypadku Bena i Fallon.

November 9 ma ponad trzysta stron, które przeczytałam zdecydowanie za szybko. Kiedy już zaczęłam lekturę, po prostu przepadłam i nie mogłam się od niej oderwać. Zatraciłam się w historii głównych bohaterów i całkowicie straciłam poczucie czasu. Ta powieść wzbudziła we mnie emocje i uczucia, których się po sobie nie spodziewałam. W niektórych momentach wybuchałam śmiechem, w innych natomiast ogarniała mnie frustracja i złość. Smutek i przygnębienie pojawiały się równie często, co radość i wzruszenie.  

Colleen Hoover ma niezwykły talent do kreowania niesamowitych, do bólu prawdziwych bohaterów, przez co mamy wrażenie, że mogliby po prostu wyjść z kart książki i pojawić się tuż obok. Jej niezwykły styl sprawia, że każdą napisaną przez nią książkę czuję całą sobą. Każde słowo ma znaczenie, nic nie jest wynikiem przypadku. Raz za razem Colleen Hoover udowadnia, że może złamać moje serce, by za chwilę złożyć je w całość, aby rozpadło się po raz kolejny.  

November 9 to niesamowicie piękna i chwytająca za serce powieść, która jest kolejnym dowodem geniuszu Colleen Hoover. To historia o błędach, o kłamstwie, a także o porażkach, po których trzeba się podnieść i iść dalej. Nie pozostaje mi nic innego jak gorąco zachęcić was do sięgnięcia po tę historię, choć ostrzegam, November 9 wbije się głęboko w wasze serca i nie da o sobie zapomnieć. 

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Otwarte
Zobacz więcej >

Odległość sprawia, że oddalasz się od kogoś, albo uświadamia ci, jak bardzo go potrzebujesz


Od pamiętnych wakacji w Santa Monica minęły dwa lata. Eden po skończeniu szkoły wyjeżdża na wakacje do Nowego Jorku, aby spędzić je razem z Tylerem, którego nie widziała od roku. Dla dobra wszystkich przybrane rodzeństwo próbowało zapomnieć o uczuciu, które narodziło się między nimi dwa lata temu. Kiedy jednak ponownie się spotykają, wszystko odżywa na nowo, a oni nie potrafią udawać. Z dala od bliskich, sami w wielkim mieście zaczynają uświadamiać sobie siłę łączącej ich relacji.

Pierwszy tom serii Dimily, czyli Czy wspominałam, że Cię kocham? nie wywarł na mnie wielkiego wrażenia, spodobała mi się, ale nie jakoś szczególnie. Była to dla mnie dość schematyczna historia, jednak nigdy nie wcześniej nie miałam okazji czytać książki, która porusza wątek miłości pomiędzy przybranym rodzeństwem, dlatego byłam bardzo ciekawa, jak potoczą się dalsze losy Eden i Tylera i z chęcią sięgnęłam po Czy wspominałem, że Cię potrzebuję?.

Na początku myślałam, że wydarzenia w tym tomie będą opisywane przez Tylera. Miałam taką nadzieję po poznaniu tytułu, jednak niestety w tym tomie narratorką nadal pozostaje Eden, która, choć irytowała mnie czasami w pierwszym tomie, to jednak dało się ją znieść. W kontynuacji sprawa przedstawia się natomiast całkiem inaczej, ponieważ choć akcja książki rozgrywa się dwa lata po wydarzeniach z pierwszego tomu, to jednak główna bohaterka nie zachowuje się bardziej dojrzale niż poprzednio.

Ogromną przemianę od początku tej historii przeszedł jednak Tyler. W tej części nie był już wiecznie niezadowolonym i zbuntowanym nastolatkiem, który ranił wszystkich wokoło ze względu na krzywdę, której doznał w dzieciństwie. Bardzo dojrzał i widać wyraźnie jak wielki zmiany zaszły w nim przez dwa lata. Eden również się zmieniła, jednak jej zmiana nie jest według mnie szczególnie wielka, ani nie wyszła jej ona na dobre. Jej zachowanie niesamowicie mnie denerwowało, ponieważ w tym tomie dziewczyna była rozdarta pomiędzy swoim chłopakiem, który bardzo ją kochał, a przybranym bratem, do którego jej uczucia nie osłabły. Choć Eden chciała jak najlepiej dla siebie i innych, to jednak cały czas podejmowała decyzje, które raniły jej najbliższych. Była też niesamowicie zazdrosna o swojego przybranego brat, choć nie miała ku temu żadnych podstaw.


O ile sam wątek miłości pomiędzy przybranym rodzeństwem, z którym zetknęłam się po raz pierwszy w tej serii, był dla mnie nowością, to jednak wydarzenia okazały się schematyczne zarówno w pierwszym, jak i drugim tomie. W Czy wspominałam, że Cię kocham? dało się odczuć jednak jakieś napięcie, a akcja toczyła się do przodu, natomiast w kontynuacji były momenty, podczas których byłam bardzo znudzona i miałam po prostu odłożyć tę książkę na bok. Denerwowały mnie decyzje podejmowane przez głównych bohaterów, a ich zachowanie po prostu mnie męczyło. Zakończenie również nie było dla mnie wielkim zaskoczeniem, ponieważ już wcześniej przewidywałam, że autorka może się posunąć do takiego zabiegu, aby czytelnik zdecydował się sięgnąć po kolejną część.

Drugi tom serii Dimily to lekka i łatwa w odbiorze historia, która jednak nie wnosi niczego nowego do literatury Young Adult. To niewymagająca skupienia lektura, która nie zachwyca, ale pozwala zabić czas. Autorka posługuje się prostym i zrozumiałym językiem, a książkę czyta się mimo wszystko bardzo szybko. Kontynuacja Czy wspominałam, że Cię kocham? jest jednak według mnie gorsza od pierwszego tomu. Nie potrafiłam się na początku kompletnie w nią wbić i zanim mi się to udało, minęło trochę czasu. Mimo że Czy wspominałem, że Cię potrzebuję? spodobał mi się mniej niż pierwszy tom, to na pewno sięgnę po trzeci, który mam nadzieję, okaże się lepszy od drugiego, a losy Eden i Tylera doczekają się przyzwoitego zakończenia. 


Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Feeria
Zobacz więcej >

Czasem nasz świat zmienia się w ułamku sekundy


Maddy od lat nie opuszcza domu. Uczy się przez internet, nie ma przyjaciół, a jedynymi bliskimi jej osobami jest jej mama, a także pielęgniarka Carla. Powodem tego jest alergia dziewczyny, która jest uczulona praktycznie na wszystko. Dlatego przebywa w sterylnych i bezpiecznych ścianach swojego domu, skupia się na zabijaniu wolnego czasu za pomocą książek i filmów, które w niewielkim stopniu ukazują jej prawdziwe życie. Codzienna rutyna Madeline zostaje zachwiana pewnego dnia, kiedy do domu obok wprowadza się nowa rodzina. Pojawia się Olly, który jest przystojny, niesamowity i wyjątkowy. Olly, który wzbudza w Maddy uczucia, których nigdy nie doświadczyła i budzi w niej tęsknotę za prawdziwym życiem. Sprawia, że pragnie czegoś więcej. Tylko jest jeden mały szczegół, a mianowicie w wypadku Maddy to naprawdę może się skończyć tragedią. Czy ryzyko jest warte aż tak wysokiej ceny?

Do sięgnięcia po Ponad wszystko skłoniły mnie pozytywne opinie, ale po kilku powieściach o zdecydowanie cięższej tematyce miałam ochotę na coś lekkiego i przyjemnego, a tak właśnie opisywano powieść Nicoli Yoon, która jak się dowiedziałam powstała przy współpracy z jej mężem, który stworzyły ilustracje zdobiące karty tej książki. Uważam, że przez to ta książka jest wyjątkowa, gdyż została stworzona wspólnymi siłami przez małżeństwo. Tekst przeplata się z drobnymi ilustracjami, bazgrołami, notatkami czy wiadomościami, które dodają jej autentyczności.

Bohaterowie wykreowani przez autorkę nie są banalni ani płascy. Madeline jest inteligentna, zazwyczaj łatwo ulega swojej mamie, ale potrafi się też postawić. Dzięki jej perspektywie mamy okazję spojrzeć na świat całkiem inaczej. Oglądamy i poznajemy go na nowo razem z bohaterką. Przeżywamy wszystko tak intensywnie, jak Madeline, która doświadcza najróżniejszych emocji i uczuć stawiając pierwsze kroki w świecie, który do tej pory był dla niej obcy.

Choć tematyka Ponad wszystko jest bardzo ciekawa, a Maddy wcale nie udaje zagubionej i trochę zlęknionej, gdyż poznaje rzeczy, które przez chorobę były dla niej nieosiągalne, a dla jej rówieśników całkiem naturalne, to mimo to fabuła jest bardzo przewidywalna. Już po przeczytaniu opisu podejrzewałam, jak rozwinie się akcja, a całą książka zakończy i jak się okazało, moje przypuszczenia okazały się prawdziwe. Nie przeszkadzało mi to jednak w czerpaniu przyjemności z lektury, natomiast relacja pomiędzy Maddy, a Ollym była tak słodka i rozczulająca, że czytało się o tym z uśmiechem na ustach.

Ponad wszystko to bardzo dobra młodzieżówka, lekka i łatwa w odbiorze, którą czyta się niesamowicie szybko. To opowieść o relacjach rodzinnych, o życiu, o stawianiu pierwszych kroków w nowej rzeczywistości. To historia podejmowaniu ryzyka i związanymi z nim konsekwencjami, ale także o marzeniach i ich sile, o miłości i wierze. Powieść Nicoli Yoon jest głęboka, skłania do refleksji, do zatrzymania się na chwilę i spojrzenia na otaczający nas świat. To całkiem nowe spojrzenia na dobrze znany gatunek, odświeżenie schematów, z których nadal można wyciągnąć coś nowego.

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat

Zobacz więcej >

Masz nową wiadomość!



Lincoln O'Niell ma prawie trzydzieści lat, nadal mieszka z mamą, od wieków nie był na randce i z całego serca nie cierpi swojej pracy. Zgłaszając się na stanowisko administratora bezpieczeństwa danych, nie spodziewał się, że jego jedynym zajęciem będzie czytanie korespondencji współpracowników, przez co czuje się jakby naruszał ich prywatność. Natrafiając na e-maile Beth i Jennifer wie, że powinien wysłać im upomnienie, jednak zamiast tego coraz bardziej wciąga się w zabawne i pokręcone rozmowy przyjaciółek. Lincoln uświadamia sobie, że bardzo przywiązał się do pary nieznajomych, a w szczególności do Beth. Jest jednak zbyt nieśmiały, aby zrobić pierwszy krok, bo jak nawiązać znajomość z kobietą, nie wychodząc przy tym na dziwaka, który czytał jej prywatne wiadomości?

Z twórczością Rainbow Rowell miałam już okazję zapoznać się dzięki powieści Linia serc. Książka niestety nie wywarła na mnie tak wielkiego wrażenia, jak się spodziewałam, szczególnie po wielu pozytywnych opiniach, których się naczytałam. Była po prostu dobra, trochę pokręcona, momentami ciekawa innymi nudna, ale ostatecznie oceniłam pierwsze spotkanie z tą autorką, jako udane. Sięgając po Załącznik, nie robiłam sobie wielkich nadziei, że książka okaże się lepsza niż Linia serc i bardzo się z tego cieszę, ponieważ oszczędziłam sobie rozczarowania i zawodu.

Historia opowiedziana na kartach Załącznika składa się głównie z e-maili wymienianych między Beth, a Jennifer i urywków z życia Lincolna, które przeplatają się ze sobą. Nie jest to powieść z wartką akcją, która wciąga i od której nie można się oderwać. Momentami jest zabawna, innymi smutna, a ze względu, że skupia się na codziennym, zwyczajnym życiu może także wynudzić. Sporo w tej książce sytuacji przerysowanych, co jak zwróciłam już uwagę jest raczej normalne dla prozy Rowell. Sam pomysł na fabułę jest raczej nietypowy, do tego pojawiają się sceny przesłodzone, jak na mój gust, a także takie, które zostały oparte na zbiegu okoliczności.

Lincoln jest głównym bohaterem powieści, który nie do końca wie, co zrobić ze swoim życiem. Skończył studia i choć ma pracę, to jednak jej nie znosi, do tego od lat nie był na rance i nadal mieszka u mamy. Ciężko mu się usamodzielnić, jednak na kartach książki obserwujemy, jak Lincoln zaczyna stawiać pierwsze kroki we właściwym kierunku i chwyta własne życie we własne ręce. Jest dżentelmenem z krwi i kości, do tego jego nieśmiałość i niezdecydowanie, a także dziwne zachowanie w niektórych sytuacjach czyni go postacią zabawną i uroczą, która ma rozśmieszać czytelnika.

Załącznik to idealna powieść na zabicie nudy i miłe spędzenie jesiennego wieczoru, ale nic poza tym. Książkę czyta się szybko, treść jest lekka i łatwa w odbiorze, ale jednak nie udało mi się przywiązać do bohaterów, przez co miałam wrażenie, że tylko dryfuję po powierzchni tej powieści i nie mogę się w nią zagłębić. Polecam ją szczególnie fanom autorki, którzy nie powinni być zawiedzeni, a także osobom lubującym się w uroczych i romantycznych historiach. 



Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu HaprerCollins Polska

Zobacz więcej >

Życie składa się z prób i błędów

Livie zawsze była bardziej stabilna niż jej starsza siostra Kacey. Poradziła sobie z tragiczną śmiercią rodziców desperacko uczepiona obietnicy, którą złożyła ojcu. Miała sprawić, aby był z niej dumny. Od siedmiu lat Livie daje z siebie wszystko, aby w końcu osiągnąć wytyczony cel. Dostała się na Princeton, czyli uczelnię, którą skończył jej ojciec z konkretnymi planami na przyszłość. Miała uczęszczać na zajęcia, dobrze się uczyć i w przyszłości zostać pediatrą. Nie planowała jednak upicia przez starszą siostrę na imprezie, sympatycznej i urzekającej współlokatorki, która uwielbia imprezować, a także rozterek miłosnych pod postacią dwóch przystojnych studentów. 

Pierwszy tom serii Dziesięć płytkich oddechów o tym samym tytule oczarował mnie i zachwycił. Opowiadał o Kacey, która próbowała poradzić sobie z traumatyczną przeszłością i nawiedzającymi ją wspomnieniami. Pokochałam tę książkę, a także jej bohaterów, dlatego postanowiłam zabrać się za kolejny tom tej serii, który jednak nie opowiada dalszych losów Kacey, a skupia się na jej młodszej siostrze Livie, którą mieliśmy już okazję poznać w Dziesięciu płytkich oddechach.

Akcja powieści toczy się trzy lata po wydarzeniach opisanych w pierwszym tomie. Livie nie jest już piętnastolatką, a młodą kobietą, która rozpoczyna studia. Poznaje na nich dwóch całkiem różnych chłopców. Pierwszym z nich jest Ashton – niezwykle przystojny kapitan osady wioślarskiej, który wzbudza w Livie uczucia, jakich nigdy wcześniej nie doświadczyła. Do tego uosabia wszystkie cechy, które nie są pożądane przez nią u faceta. Poza tym jest jeszcze Connor – inteligentny, dobrze wychowany, który idealnie wpasowuje się w wyobrażenia Livie o perfekcyjnym mężczyźnie.

Livie bardzo różni się od swojej starszej siostry. Nie ma jej charakteru i stanowczości. Jest nieśmiała i wstydliwa, choć w niektórych momentach powieści daje się ponieść i postępuje w bardzo śmiały sposób. Ma poczucie humoru, które objawia się szczególnie podczas jej słownych potyczek z Ashtonem. Trójkąt miłosny, który pojawia się na kartach tej książki, jest według mnie jej największym minusem. Ten motyw już dawno przestał zaskakiwać i również w Jednym małym kłamstwie nie pokazuje niczego nowego. Mimo to relacja pomiędzy Livie, a Ashtonem i Connorem nie irytowała mnie, a po części pozwoliła zrozumieć położenie dziewczyny. K.A. Tucker już w Dziesięciu płytkich oddechach pokazała, że potrafi wykorzystać znane motywy na swoją korzyść i tak samo robi również w kontynuacji, którą pomimo znanych schematów i przewidywalnej fabuły czyta się bardzo szybko i przyjemnie.

Oczywiście z dwóch adoratorów Livie o wiele bardziej polubiłam Ashtona. Kapitan osady wioślarskiej jest zabawny i pewny siebie, choć to tak naprawdę maska, pod którą pragnie ukryć swoje blizny. Jest bardzo tajemniczy i nawet jego przyjaciele nie wiedzą za wiele o jego przeszłości. Dopiero Livie udaje się przebić przez jego pancerz i odkryć tajemnicę, której tak starannie strzegł. Connor natomiast był po prostu ideałem ze świetlaną przyszłością, którego po prostu nie polubiłam. Uczucia Livie od początku były jasne, jednak dziewczyna cały czas toczyła wewnętrzną walkę. Z jednej strony pragnęła być doskonała, chciała sprostać oczekiwaniom ojca, z drugiej jednak chciała być sobą i wybrać tak, jak podpowiada jej serce.

Największym atutem tej powieści jest jej humor, ponieważ, choć książka porusza ważne i dość ciężkie tematy, to wydaje się lekka i łatwa w odbiorze właśnie dzięki temu, że potrafi rozśmieszyć czytelnika. Przekomarzania Livie i Ashtona są bardzo zabawne, ale według mnie najwięcej zabawnych sytuacji wydarzyło się za sprawą doktora Staynera, którego mogliśmy poznać już w poprzednim tomie, a który w Jednym małym kłamstwie został terapeutą Livie i starał się zachęcić ją do zabawy i otwierania się na ludzi. 

Jedno małe kłamstwo to historia o błędach, o tym, że nikt nie jest doskonały i każdy ma wady. To książka o odwadze i wolności, o mierzeniu się z własnymi problemami. Choć drugi tom nie jest tak dobry, jak Dziesięć płytkich oddechów, to nadal bardzo dobra historia z gatunku New Adult, z której można bardzo wiele wynieść. K.A. Tucker stworzyła historię, która, choć nie zaskakuje, to wzrusza w odpowiednich momentach i chwyta za serce, a po zakończeniu jeszcze długo pozostaje w naszych myślach. 


 Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Księgarni internetowej Gandalf.com.pl
Zobacz więcej >
Zatracona w słowach © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka