Ruszamy na wojnę


Tuki Tuki stolica Mokii jest oblężona przez Bibliotekarzy. Miasto nieuchronnie chyli się ku upadkowi, a kiedy to nastąpi wraz z nim upadnie cała Mokia, a po niej być może ulegną również inne Wolne Królestwa. Alcatraz nie waha się, bez zastanowienia rusza ku oblężonemu miastu spiesząc mu z pomocą. Czy jednak w tak ciężkiej sytuacji jego talent do psucia wystarczy? Szczególnie kiedy jego najniebezpieczniejszym przeciwnikiem jest, nie kto inny, jak jego własna matka! Czy młodemu Smerdy'emu uda się po raz kolejny uratować sytuację?

Zakon rozbitej soczewki to już czwarty tom serii Alcatraz kontra Bibliotekarze. Osoby, które mnie znają lub od dłuższego czasu czytają tego bloga bardzo dobrze wiedzą, że uwielbiam twórczość Brandona Sandersona i czytam wszystko, co wyjdzie spod jego pióra. Seria o przygodach młodego okulatora należy bezapelacyjnie do grona moich ulubionych historii fantasy ostatnich lat. Na każdy kolejny tom czekam z wielką niecierpliwością, ponieważ wiem, że Alcatraz i spółka zawsze wprawią mnie w dobry humor, bez względu na to, jak zły dzień miałam i spędzę kilka godzin, świetnie się bawiąc i śmiejąc do rozpuku. Nie inaczej było w przypadku Zakonu Rozbitej Soczewki, który na chwilę obecną jest moim ulubionym tomem w tej serii. 

W tym tomie ruszamy na pomoc Mokii. Mamy wojnę, więc jak to na wojnie wszystkie chwyty dozwolone i autor nie waha się z tego korzystać, nieustannie wprawiając czytelnika w osłupienie. Nie brak tu przede wszystkim dobrze znanego z poprzednich tomów humoru, z którego Sanderson słynie. Akcja gna w zawrotnym tempie, które nie zwalnia ani na chwilę, co sprawia, że tę książkę czyta się błyskawicznie.  Nie jest ona szczególnie długa, gdyż liczy sobie niecałe trzysta stron i bardzo ubolewam nad tym faktem, ponieważ z wielką chęcią spędziłabym więcej czasu z Alcatrazem i jego drużyną. Oczywiście czytanie umilają nam dodatkowo piękne ilustracje autorstwa Hayley Lazo, które dodatkowo dodają książce uroku.

Bardzo podoba mi się to, że bohaterowie w tej serii nie stają w miejscu, a nieustannie się rozwijają. Największą różnicę możemy jednak dostrzec w naszym narratorze. Alcatraz nie jest już tym samym chłopcem, którego poznaliśmy na początku pierwszego tomu. Bardzo dojrzał, nauczył się wielu rzeczy, został bohaterem i to aż trzy razy, ale przede wszystkim przekonał się, że każdy jego czyn niesie za sobą konsekwencje, a on sam nie jest niezawodny i również popełnia błędy. W tym tomie dokonał czegoś niesamowitego, ale zrobił też kilka głupich rzeczy. Na pewno nie można mu jednak zarzucić braku odwagi, choć szaleństwa również mu nie brakuje, podobnie jak prawie każdemu bohaterowi w tej książce.

Seria o Alcatrazie skierowana jest głównie do młodszych czytelników, jednak nie dajcie się temu zwieść, ponieważ starsze osoby również mogą bardzo dobrze bawić się przy tych książkach. Świat wykreowany przez Brandona Sandersona jest bardzo złożony, a system magiczny, który opiera się na mocach okulatorskich, różnych rodzajach soczewek i talentach Smerdych jest równie interesujący, jak te, które możemy znaleźć w bardziej dorosłych książkach tego autora. Sanderson nigdy nie robi nic na pół gwizdka i bardzo przykłada się do swoich książek, co wyraźnie widać również i w tej serii. Seria o Alcatrazie jest bardzo osobliwa i choć mogłoby się wydawać, że panuje w niej lekki chaos, to jednak wszystko składa się w sensowną całość, świat działa według określonych reguł i nic nie dzieje się w nim bez przyczyny.

Zakon rozbitej soczewki to kolejny genialny tom w serii Alcatraz kontra bibliotekarze. Zakończenie tej książki było po prostu niesamowite i zostawiło mnie z wyrazem osłupienia na twarzy. Już nie mogę doczekać się kolejnego tomu, czyli Mrocznego talentu, dlatego mam nadzieję, że wkrótce ukaże się on w naszym kraju.

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu IUVI
Zobacz więcej >

Nie wybieramy, czym i kim jesteśmy, ale wybieramy, co z tym zrobimy

Delikatna równowaga sił, która do tej pory istniała pomiędzy czterema Londynami została zburzona. Ciemność przypuszcza atak na najwspanialszy ze światów – tętniący życiem i magią Czerwony Londyn znajdujący się pod panowaniem Mareshów. Kell jest zmuszony dokonać licznych wyborów, które zaważą na losie wszystkich światów. Na szczęście ma u swojego boku Lilę Bard – złodziejkę z Szarego Londynu, która przetrwała i za sprawą wielu prób rozwinęła swój magiczny talent. Teraz jest gotowa, by razem z Kellem rzucić wyzwanie ciemności. U ich boku staje biały antari, a także zhańbiony kapitan Nocnej Iglicy. Czy uda im się powstrzymać ciemność, zanim opanuje ona wszystkie światy?

Wyczarowanie światła to trzeci i ostatni tom trylogii Odcienie magii. Kiedy sięgałam po pierwszy tom tej trylogii, czyli Mroczniejszy odcień magii nie spodziewałam się, że tak bardzo pokocham świat i bohaterów wykreowanych przez V. E. Schwab. Uwielbiam system magii w tej serii, który, choć nie jest raczej niczym odkrywczym, bo w głównej mierze opiera się na panowaniu nad żywiołami, to jednak autorce udało się go urozmaicić poprzez wprowadzenia magii krwi i antarich. Po zakończeniu, jakie zaserwowała nam autorka w Zgromadzeniu cieni, nie mogłam się doczekać, aż poznam dalsze losy bohaterów, więc kiedy tylko książka wpadała w moje ręce, od razu zabrałam się do czytania.

Akcja w tym tomie skupia się na pokonaniu Osarona, czyli głównego antagonisty tej trylogii. Nie jest to jednak wcale takie łatwe, ponieważ jak pokonać kogoś, kto uznaje się za boga i praktycznie nie ma materialnego ciała, które można by zranić. Bohaterowie mają przed sobą naprawdę trudne zadanie, muszą zmierzyć się z licznymi przeciwnościami i udać się w podróż, by znaleźć sposób na przegnanie ciemności ze swojego świata. Dzieje się naprawdę bardzo wiele i choć akcja nie gna w zawrotnym tempie, to jednak toczy się swoim własnym rytmem, który idealnie pasuje do tej historii. Zagrożenie, któremu stawiają czoła główni bohaterowie, jest jak najbardziej realne, dlatego nieustanie martwiłam się o to, czy uda im się przetrwać. Co kilka stron ktoś tracił życie, jednak poruszyła mnie śmierć tylko kilku bohaterów, a w szczególności jednego, który był raczej postacią drugoplanową. Choć książka jest raczej smutna, to jednak autorce udało się w nią wpleść trochę humoru i to nie tylko czarnego.

Największym dla mnie zaskoczeniem w tym tomie okazał się Holland, czyli znienawidzony przez wszystkich biały antari. Jest on zdecydowanie najbardziej tajemniczą postacią w całej serii, jednak Wyczarowanie światła daje nam możliwość zajrzenia w jego przeszłość i poznania kilku z jego tajemnic. Choć w poprzednich tomach na pewno nie zaliczał się on do grona lubianych przeze mnie postaci, to jednak w tej części udało mi się zapałać do niego sympatią. Nic nie jest w stanie wymazać tego, co zrobił i nawet ja nie jestem w stanie wybaczyć mu jego czynów, ale mimo wszystko zaczęłam go lepiej rozumieć. Na początku był on tylko chłopcem z wielką mocą, który niestety w przeciwieństwie do Kella nie wychował się z kochającym bratem u boku w świecie, w którym magia jest codziennością. Jego życie jak mamy się okazje, dowiedzieć od samego początku nie było łatwe, a w miarę upływu lat stawało się coraz gorsze.

Najpiękniejszą relacją w tej książce jest według mnie nie uczucie, które połączyło czerwonego antariego i Lilę, ale miłość, jaką darzą siebie nawzajem Kell i Rhy. Choć nie są spokrewnieni, to jednak zawsze byli dla siebie braćmi, w każdy tego słowa znaczeniu. Razem dorastali, wspierali się w trudnych chwilach i choć dochodziło pomiędzy nimi do kłótni, to jednak nigdy nie mogli się na siebie długo gniewać. Są w stanie zrobić dla siebie nawzajem dosłownie wszystko, co wielokrotnie udowadniają na kartach tych książek. Wątek romantyczny w tej serii jest jednak moim również warty uwagi. Według mnie już w pierwszym tomie można było się domyślić, że prędzej czy później Kell i Lila się zejdą. Nie uważam tego jednak za minus, ponieważ oni są dla siebie stworzeni i razem tworzą naprawdę zabójczą parę.

Wyczarowanie światła to najdłuższy tom trylogii, gdyż liczy sobie prawie siedemset stron. Podczas czytania miałam wielki dylemat, gdyż z jednej strony chciałam jak najszybciej dowiedzieć się co się stanie z głównymi bohaterami, ale z drugiej strony tak bardzo nie chciałam się jeszcze z nimi żegnać. Ostatecznie przeczytałam książkę w kilka dni, choć uważam, że czas z nią spędzony i tak minął za szybko. Książka podobnie jak poprzednie tomy jest podzielona na rozdziały i podrozdziały. Uważam, że jest to świetny pomysł, ponieważ osobiście nie lubię przerywać czytania w środku bardzo długiego rozdziału, a czasami jestem do tego zmuszona. W serii V. E. Schwab nie trzeba się o to martwić, ponieważ można w każdej chwili przerwać czytanie na którymś z podrozdziałów, choć ostrzegam, że jest to bardzo trudne, ponieważ od tej książki naprawdę ciężko się oderwać.

Wyczarowanie światła to genialne zakończenie magicznej trylogii. Według mnie każdy z trzech tomów jest niesamowity, jednak jeśli miałabym wybrać ulubioną część, to byłoby to Zgromadzenie cieni. Fanów tej trylogii na pewno ucieszy wieść, że to jeszcze nie koniec. W tym roku ma ukazać się komiks opowiadający historię Maxima Maresha, czyli adoptowanego ojca Kella, zanim został królem i był jeszcze Stalowym Księciem. Kolejna dobra wiadomość jest taka, że autorka nie żegna się jeszcze z tym światem i już pracuje nad kolejną osadzoną w nim trylogią. Akcja ma rozgrywać się kilka lat po zakończeniu Wyczarowania światła i tym razem nie w Londynie, ale w futurystycznym Nowym Jorku. Mają pojawić się całkiem nowi bohaterowie, ale również dobrze znane postacie z Odcieni Magii. Jestem niesamowicie podekscytowana i już nie mogę się doczekać, aż ponownie zawitam do tego świata. Osoby, które jeszcze nie znają tych książek, powinny to jak najszybciej nadrobić, ponieważ to jedna z najlepszych trylogii z gatunku fantasy, jakie miałam okazję czytać.  


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka 
Zobacz więcej >

W każdej bajce jest ziarnko prawdy


Śpiący Książę umacnia swoją władzę nad Lormere i Tregellanem. Errin znalazła się u niego w niewoli, natomiast Twylla została zmuszona do ucieczki. Losy świata leżą w rękach grupki buntowników. Czy uda im się powstrzymać Aureka, czy świat już na zawsze pozostanie pod jego panowaniem?

Jej wysokość Marionetka to trzeci i ostatni tom serii Córka zjadaczki grzechów. Po zakończeniu, jakie zaserwowała nam autorka w Śpiącym Księciu, wiedziałam, że na pewno sięgnę po finał tej serii. Choć pierwsza część tej historii nie przypadła mi szczególnie do gustu i była moim zdaniem przeciętna, to kontynuacja okazała się o wiele lepsza i pozostawiła po sobie niedosyt. Miałam nadzieję, że autorka utrzyma tendencję wzrostową i ostatni tom okaże się jeszcze lepszy. Czy rzeczywiście tak się stało?

Nie będę ukrywać, że na początku było mi bardzo ciężko wbić się w tę książkę. Minęło już trochę czasu, odkąd czytałam dwa poprzednie tomy, dlatego wiele szczegółów zatarło się w mojej pamięci. W miarę czytania było jednak coraz łatwiej, przypominałam sobie coraz więcej, a akcja zaczęła nabierać tempa. Jak na moje standardy książka nie jest szczególnie długa, liczy sobie około czterystu pięćdziesięciu stron, niestety nie mogłam jej skończyć przez bardzo długi czas. Często traciłam zainteresowanie i odkładałam ją na bok, by powrócić do niej po kilku dniach. Dopiero mniej więcej ostatnie sto stron przeczytałam za jednym razem.

W pierwszym tomie narratorką i główną bohaterką była Twylla. W Śpiącym Księciu mieliśmy do czynienia z Errin. Trzeci tom został natomiast podzielony na trzy części. W pierwszej i trzeciej narratorką jest Twylla, natomiast w drugiej do głosu została dopuszczona Errin. Nie polubiłam Twylli w dwóch poprzednich tomach i w trzecim to się nie zmieniło, chociaż sama Twylla przeszła naprawdę ogromną przeminę. Nie jest już dłużej tą słabą dziewczyną, którą mieliśmy okazję poznać w Córce zjadaczki grzechów, mimo to nadal nie potrafiłam zapałać do niej sympatią. Moją ulubioną postacią w tej serii jest zdecydowanie Errin, czyli główna bohaterka poprzedniego tomu. Polubiłam ją za jej waleczność i wytrwałość, za to, że od samego początku była silna i nie poddała się.

Ze względu na to, że w książce mamy dwie główne bohaterki, mamy też dwa wątki romantyczne i niestety nie przypadły mi one jakoś szczególnie do gustu. Na szczęście autorce udało się je tak wpleść do historii, że nie przesłaniały głównego wątku tej powieści, którym jest oczywiście pokonanie Śpiącego Księcia. W książce pojawia się motyw rebelii, który poznałam już bardzo dobrze i choć jestem nim już trochę znudzona, to jednak nie przeszkadzał mi on jakoś szczególnie w tej książce. W Jej wysokości Marionetce wiele się dzieje, więc ogólnie rzecz biorąc, nie mogę narzekać, że było nudno. Autorce udało się spleść poszczególne wątki tak, aby tworzyły spójną i logiczną całość. Według mnie jednak najciekawszym elementem tej książki była alchemia. W pierwszym tomie praktycznie jej nie było, w drugim pojawiło się jej trochę więcej, ale to dopiero trzeci tom ujawnia jej wszystkie możliwości.

Jej wysokość Marionetka to dobre zakończenie serii, która na pewno zachwyci wielu czytelników, a w szczególności osoby, które z fantastyką nie miały jeszcze za wiele do czynienia. Nie mówię, że ta książka mi się nie podobała, ponieważ dobrze się przy niej bawiłam, nie zmienia to jednak faktu, że na co dzień czytam głównie fantastykę, dlatego miałam już okazję poznać wiele innych, bardziej złożonych i lepiej skonstruowanych historii, na których tle seria Melindy Salisbury wypada raczej blado. Młodsi czytelnicy, którzy dopiero stawiają pierwsze kroki w świecie literatury, na pewno będą zachwyceni tą historią, jednak osoby, które podobnie jak ja od wielu lat zaczytują się w fantastyce, nie znajdą w tej książce niczego nowego.  


Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Zielona Sowa
Zobacz więcej >

Nie wybierasz rodziny, w której się rodzisz, ale tę, którą tworzysz

Na Atlantę spada siedem plag zesłanych przez starożytną boginię chorób. Jad, Potop, Huragan, Wstrząs, Bestia, Pożoga oraz Mrok pustoszą miasto, pozostawiając za sobą wiele ofiar. Bogini ulegają kolejno rządzące Atlantą: Gildia Najemników, Świątynia, Zakon, a także Gromada. Ktoś musi wziąć sprawy w swoje ręce, zanim będzie za późno. Kate i Curran rzucają się w wir wydarzeń, robiąc wszystko by ocalić swoje miasto i siebie nawzajem.

Magia krwawi to już czwarta część serii o Kate Daniels, która całkowicie mnie porwała i sprawiła, że każdy kolejny tom czytam z jeszcze większym zainteresowaniem. Nie inaczej było w przypadku czwartej odsłony przygód Kate, w której akcja gna w zawrotnym tempie, a bohaterowie nieustannie stawiają czoła niebezpieczeństwu. Każda książka oferuje nam inny rodzaj zagrożenia, który spotyka Atlantę, jednak bez względu czy są to stwory ze słowiańskiej mitologii, czy bogowie, którzy postanowili wtrącić się w sprawy śmiertelników, Kate zawsze znajduje się w samym środku wydarzeń.

W czwartym tomie serii w końcu zostajemy bliżej zaznajomieni z historią Kate i jej rodziną, a w szczególności z jej ciotką. Najbardziej tajemnicza postać serii, czyli Roland, który do tej pory był bardzo odległy, staje się realnym zagrożeniem. Kate musi podjąć kilka ważnych decyzji. Do tej pory była samotnym strzelcem, pogodziła się z tym, że zawsze będzie sama, ale to się zmieniło, teraz pragnie zostać z osobami, które stały się jej bliskie, ale jednocześnie nie chce narażać ich na niebezpieczeństwo. Bez względu na to, jaką decyzję podejmie, będzie musiała zmierzyć się z jej konsekwencjami.

Wątek romantyczny, którego w poprzednich tomach było bardzo niewiele, w Magia krwawi w końcu wysuwa się na pierwszy plan. Obserwujemy relację Kate i Currana, która staje się o wiele poważniejsza, ale jednocześnie nie rezygnują oni ze swoich utarczek słownych, które wnoszą wiele humoru do tej serii. Uwielbiam sceny z ich udziałem, które zazwyczaj są niesamowicie zabawne, chociaż w tym tomie pojawiło się kilka wzruszających momentów. Choć romans pomiędzy głównymi bohaterami odgrywa w tym tomie kluczową rolę, to jednak nie przesłania on głównego wątku. W tym tomie mamy wrażenie, że lubiani przez nas bohaterowie naprawdę mogą umrzeć, a nie tylko dostać porządny wycisk. Przez całą książkę stopniowo narasta napięcie, które prowadzi nas do niezwykle emocjonującej finałowej potyczki.

Magia krwawi to świetnie napisana i wciągająca książka z gatunku urban fantasy. Uważam, że każda kolejna część przygód Kate jest coraz bardziej interesująca i emocjonująca, dlatego już nie mogę doczekać się kolejnego tomu, czyli Magia zabija. Autorzy mają naprawdę świetne pomysły, które potrafią rozwinąć w ciekawy sposób, nie boją się eksperymentować i próbować nowych rzeczy. Magia krwawi to, jak do tej pory mój ulubiony tom w tej serii, ale jednocześnie sądzę, że jest on dopiero zapowiedzią czegoś większego.

  
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Fabryka Słów
Zobacz więcej >

To co jest naszą słabością, może okazać się naszą największą siłą



Dwór skrzydeł i zguby to trzeci tom serii Dwór cierni i róż. Nie jest to ostatni tom, jednak zamyka on pewien etap tej historii, gdyż kolejne części mamy poznawać już nie z perspektywy Feyry i Rhysa, ale innych bohaterów. Jest to więc poniekąd pierwsze zakończenie w wykonaniu Sarah J. Maas, z którym miałam do czynienia. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać, starałam się nie oczekiwać zbyt wiele, jednak w przypadku Sarah J. Maas jest to raczej trudne, gdyż do tej pory każda kolejna jej książka podobała mi się coraz bardziej. Miałam więc nadzieję, że się nie zawiodę, a raczej będę zadowolona z tej książki. Ostatecznie znalazłam się gdzieś pomiędzy zachwytem a zawodem.

Akcja trzeciego tomu rozpoczyna się mniej więcej miesiąc po zakończeniu Dworu mgieł i furii. Przez większość książki obserwujemy przygotowania do wojny, by na końcu być świadkami finałowego starcia, które zaważy na losach całego Prythianu. Przez całą książkę dzieje się bardzo wiele, akcja gna w zawrotnym tempie, bohaterowie nieustannie są w ruchu i ciągle planują kolejne posunięcia. Nie można więc przy tej książce narzekać na nudę, ponieważ wciąga od samego początku i z trudem można się od niej oderwać. Warto wspomnieć, że liczy sobie ona ponad osiemset stron, więc do najcieńszych nie należy, jednak w przypadku Sarah J. Maas zawsze się cieszę, kiedy jej kolejne książki okazują się coraz grubsze, gdyż mogę dłużej się nimi nacieszyć. Styl autorki jest lekki i przyjemny w odbiorze, dlatego Dwór skrzydeł i zguby czyta się błyskawicznie.

Feyra w tym tomie nadal jest tą silną bohaterką, którą stała się w Dworze mgieł i furii, w końcu walczy o to, co jest dla niej ważne i nie ma zamiaru się poddawać. Zmiana i to ogromna nastąpiła natomiast w Rysandzie, który z zawadiaki nieustannie rzucającego ciętymi ripostami zmienił się w miękką kluchę. Miałam wrażenie, że znalazł się całkowicie pod pantoflem Feyry, stracił swoją niezależność, tę dziką stronę swojej osobowości, która tak mnie do niego przyciągała w poprzednich tomach. Najbardziej jednak zdenerwowała mnie Mor i nie chodzi mi tu o to, czego dowiedzieliśmy się na jej temat, ale o jej relację z Azrielem i to, w jaki sposób go wykorzystuje. Za najciekawszą parę w tym tomie uważam Cassiana i Nestę, którzy razem są po prostu świetni i to sceny z ich udziałem są według mnie najbardziej emocjonujące. W tej książce podobnie jak w Imperium burz, obserwujemy tendencję Sarah J. Maas do łączenia wszystkich swoich bohaterów w pary albo jakieś skomplikowane związki. Nie jestem do tego przekonana, chociaż w Dworze skrzydeł i zguby nie przeszkadzało mi to tak, jak w serii Szklany tron.

Zakończenie tej książki jest naprawdę emocjonujące, jednak jednocześnie przewidywalne. W szczególności jeden najważniejszy moment, który nawet mnie już nie poruszył, choć powinien, bo domyśliłam się zabiegu autorki. Finałowa bitwa przebiegała moim zdaniem według dobrze znanego z filmów, czy literatury schematu. Mam również wrażanie, że Sarah J. Maas używa swoich pomysłów zarówno w Szklanym tronie, jak i w tej serii, gdyż wiele elementów jest podobnych, a nawet takich samych. Nie wiem do końca, co o tym myśleć, gdyż jeśli pomysł jest dobry, to czemu nie wykorzystać go ponownie, ale z drugiej strony, jeśli czyta się obie serie tej autorki, to ma się wrażenia déjà vu. Po przeczytaniu Dworu skrzydeł i zguby widać wyraźnie, że to nie koniec, gdyż ten tom pozostawił wiele niezamkniętych wątków, które jak przypuszczam, autorka ma zamiar kontynuować w kolejnych tomach.

Dwór skrzydeł i zguby to dobra książka, jednak moim zdaniem nie dorównuje drugiemu tomowi, który wzbudził we mnie więcej emocji i który czytałam z o wiele większym zaangażowaniem. Nie podoba mi się do końca, to co autorka zrobiła z poszczególnymi bohaterami oraz jestem lekko rozczarowana finałowym starciem, które było do bólu schematyczne. Mimo to nadal uwielbiam świat wykreowany przez Sarah J. Maas i z niecierpliwością czekam na to, co autorka wymyśli dla nas w kolejnych tomach. Za granicą ukazała się już nowelka A Court of Frost and Starlight, która ukazuje zdarzenia, jakie mają miejsce po zakończeniu Dworu skrzydeł i zguby, ale nie jest to jeszcze kolejny tom. Osoby, które czytały poprzednie części, raczej nie trzeba przekonywać do sięgnięcia po kontynuację, ale jeśli jeszcze nie znacie tej serii, to uważam, że warto poświęcić trochę czasu na poznanie tego fantastycznego świata.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Uroboros
Zobacz więcej >

Czasem trudno odróżnić odwagę od lekkomyślności


Kraina z jedwabiu to drugi tom serii Royal autorstwa Valentiny Fast. Pierwsza część, czyli Królestwo ze szkła nie było wybitną książką, ale zainteresowało mnie na tyle, że zdecydowałam się kontynuować swoją przygodę z tą serią. Royal przypomina mi bardzo klimatem Rywalki Kiery Cass, jednak po lekturze drugiego tomu można dostrzec jeszcze więcej różnic pomiędzy tymi seriami.

Drugi tom rozpoczyna się dosłownie w tym samym momencie, w którym urwała się akcja pierwszego tomu. Nie ma żadnych przeskoków w czasie, dołączamy do głównej bohaterki w chwili, w której pożegnaliśmy się z nią w Królestwie ze szkła. Pierwszy tom był w głównej mierze wprowadzeniem do całej historii, nie za wiele się tu wydarzyło, poznaliśmy bohaterów i skupiliśmy się na obserwowaniu grupki dziewczyn, które nie robiły nic innego, prócz zastanawiania się, który z czterech młodzieńców jest księciem. W Krainie z jedwabiu dzieje się o wiele więcej, pojawia się nawet zalążek intrygi, która jak podejrzewam, rozwinie się w kolejnych tomach. Mamy również okazję obserwować zmagania kandydatek podczas zadania, które przed nimi postawiono, co według mnie jest ciekawym zabiegiem ze strony autorki. Kandydatki nie tylko muszą przypodobać się młodzieńcom i walczyć o ich serca, ale także muszą udowodnić, że nadają się do roli księżnej.

Valentina Fast ma zwyczaj urywać książkę całkiem nagle i bez żadnego ostrzeżenie. Czytałam sobie zadowolona rozdział i choć zdawałam sobie sprawę, że nieuchronnie zbliżam się do końca, to jednak nie spodziewałam się, że autorka zdecyduje się zakończyć drugi tom swojej historii w najważniejszym jak dotąd momencie, który miał miejsce w tej serii. Nie ma wątpliwości, że był to celowy zabieg, który miał sprawić, że czytelnik będzie chciał jak najszybciej sięgnąć po kontynuację. Muszę przyznać, że to zakończenie podobało mi się jednak o wiele bardziej niż to, z którym mieliśmy do czynienia w pierwszym tomie. Książka kończy się w jakimś konkretnym momencie, a nie urywa, zanim wszystko zdążyło się rozkręcić. Podobnie jak pierwszy tom Kraina z jedwabiu liczy sobie nieco ponad dwieście stron, dlatego nadal podtrzymuję zdanie, które wyrobiłam sobie przy lekturze pierwszego tomu, a mianowicie, że ta seria, która jeśli ktoś nie wie, liczy sobie sześć tomów podobnej długości, o wiele lepiej wypadłaby jako trylogia.

Tatiana w pierwszym tomie była dojrzałą jak na swój wiek bohaterką, która wie, czego chce od życia. W drugiej części sytuacja ulega dość dużej zmianie, a zmieniają się przede wszystkim uczucia dziewczyny względem jednego z młodzieńców. Ich relacja jest moim zdaniem lekko naciągana, autorka dodaje jej niepotrzebnej dramaturgii, a dialogi pomiędzy nimi wydają się czasami sztuczne. Ich uczucie rozwija według mnie za szybko, przez co nie wygląda to naturalnie. Sceny z ich udziałem powinny więc mnie irytować, jednak ich zachowanie bardziej mnie bawiło, niż denerwowało. Uważam, że po tym tomie można się domyślić wielu rzeczy, ale i tak jestem ciekawa, jak rozwinie się dalej ich znajomość.

Kraina z jedwabiu to ciekawa kontynuacja, która zgrabnie rozwija historię zapoczątkowaną w Królestwie ze szkła. Jest to książka skierowana głównie do młodszych czytelników, ale nawet osoba starsza może ją przeczytać po prostu dla rozrywki i relaksu. W moim przypadku ta książka świetnie sprawiła się jako odskocznia od cięższych lektur, potrzebowałam przeczytać coś lekkiego i niewymagającego, a Kraina z jedwabiu świetnie sprawdziła się w tej roli. Jestem ciekawa, jak dalej potoczy się ta historia, chociaż podejrzewam już, co wydarzy się na początku trzeciego tomu, to jednak jestem bardzo ciekawa tej intrygi, której mały fragment mieliśmy okazję ujrzeć w tej części. Jeśli szukacie łatwej w odbiorze książki, która zapewni krótką chwilę relaksu, a piękne suknie oraz zamkowe korytarze nie są wam straszne, to śmiało sięgajcie po serię Royal.  


Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina
Zobacz więcej >
Zatracona w słowach © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka