Nikomu nie ufaj, tylko sobie. A i sobie też nie zawsze.

Gdy tylko w moje ręce wpadła długo wyczekiwana kontynuacja Startera z miejsca zabrałam się za czytanie. Nareszcie mogłam poznać dalsze losy Callie, Michella i Tylera, którzy po wydarzeniach, jakie miały miejsce w Prime Destination mogą zaznać chwili wytchnienia w okazałej posiadłości, którą dziewczyna odziedziczyła po hojnej Enderce. Neurochip jednak nie zniknął, a koszmar powraca. Czy Callie zdoła pokonać swoich wrogów, którzy nieustannie śledzą każdy jej krok? Czy uchroni swoich najbliższych przed strasznym losem? 

Po Enderze nie oczekiwałam zbyt wiele. Miałam jednak nadzieję, że okaże się świetną kontynuacją i zarazem dopełnieniem całej historii, mimo że Starter według mnie wyjaśnił w dostateczny sposób większość wątków. Może właśnie dlatego miałam wrażenie, że autorka na siłę starała się zaskoczyć czytelnika najbardziej nieprzewidywalnymi zwrotami akcji i zakończeniem, które wcale aż tak zaskakujące nie było. Wręcz przeciwnie książka okazała się strasznie przewidywalna, co wywołało u mnie niemałe zaskoczenie, ponieważ spodziewałam się całkowicie czegoś innego po kontynuacji Startera. 

Enderze spotkamy zarówno dobrze nam znanych bohaterów, jak i nowych, którzy pojawiają się dopiero w drugim tomie. Chodzi mi tu głównie o Haydena, którego postać wywołała niemałe zamieszanie. Pojawił się kolejny chłopak, któremu według mnie Callie zbyt szybko zaufała. Jest oczywiście jeszcze Michell, który nie zniknął, co znacznie ułatwiłoby bohaterce dokonanie wyboru, niestety nie ma tak łatwo. Nie wiem, czy zamiarem autorki było wprowadzenie wątku romantycznego, który był tak zagmatwany i niejasny, że ostatecznie nie został rozwiązany.

Ender podobał mi się, ale bez szału. Autorka zakończyła książkę w sposób otwarty, co pozostawia pełne pole do popisu dla naszej wyobraźni, która sama może dopisać ciąg dalszy tej historii. Osobiście sama nie przepadam za takimi zakończeniami, wręcz ich nie trawię i zazwyczaj psują mi odbiór całej książki. Zazwyczaj, bo zdarzają się wyjątki. W Enderze mogę uznać zakończenie za znośne i do zaakceptowania, ale nie powaliło mnie na kolana. Książkę czyta się naprawdę dobrze i szybko, co zawsze uznam za plus, jak również to, że po przewróceniu ostatniej strony wszystko tworzyło w miarę spójną i logiczną całość. Ender okazał się znacznie gorszy od Startera, ale mimo to nadal należy do książek po przeczytaniu których nie żałujemy spędzonego przy nim czasu. 


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Albatros

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Zatracona w słowach © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka