Pierwsze trzy tomy serii Rywalki, które opowiadają historię Americi i Maxona były
dla mnie po prostu bajką, która mnie oczarowała i sprawiła, że wszystkie
dziecięce marzenia nagle wynurzyły się z otchłani pamięci. Czytanie historii o prostej
dziewczynie wywodzącej się z nizin społecznych, która nagle trafia do zamku,
gdzie znajduje miłość, choć nie miała wcale zamiaru się zakochać, było powrotem
do dzieciństwa, do historii czytanych przed snem i to było według mnie
niesamowite.
Niestety po dobrej trylogii, którą nadal miło wspominam i wracam do ulubionych
fragmentów, choć oczywiście nie była pozbawiona wad, nagle pojawiła się
Następczyni, która niesamowicie mnie zawiodła. Przenieśliśmy się w czasie w
przyszłość, wiele się zmieniło i przyszła pora na spojrzenie na Eliminacje z
drugiej strony. Księżniczka Eadlyn okazała się niestety irytująca,
zbyt pewna siebie, nadęta i po prostu nieznośna, a America i Maxon zostali
całkowicie wyprani ze swoich charakterów. Należę jednak do osób, które nie
lubią nie kończyć serii i uważam, że zawsze warto dać autorowi drugą szansę, bo
nuż się poprawi i nas zaskoczy. Bardzo się cieszę, że sięgnęłam po Koronę,
która, choć częściowo zatarła nieprzyjemne wspomnienia o Następczyni i okazała
się dobrym zakończeniem.
Od razu po rozpoczęciu lektury w oczy rzuca się pewna znacząca zmiana, która
zaszła w Eadlyn. Księżniczka jakby nagle się otrząsnęła i zaczęła
dostrzegać innych i ich potrzeby oraz to, że wszystko może się w jednej chwili
zawalić. Obowiązki, które spadły na jej barki sprawiły, że Eady dojrzała,
była już silna, ale stała się mniej zarozumiała i po prostu łatwiej było mi ją
znieść, a nawet sprawiła, że trochę ją polubiłam.
Zakończenie tej książki było dla mnie łatwe do przewidzenia. Już podczas
lektury Następczyni w mojej głowie narodziły się pewne przypuszczenia, a Korona
bezsprzecznie je potwierdziła. Pomimo iż przewidziałam kogo wybierze Eadlyn,
nie znaczy to, że finał tej serii jest zły. Przypuszczam, że przeczytałam już
tak wiele książek tego typu, że nie mogło mnie to zaskoczyć, jednak to nie
przeszkodziło mi w kibicowaniu jednemu kandydatowi, wobec którego żywiłam
szczególnie ciepłe uczucia. Przypuszczam, że Kiera Cass chciała
zaskoczyć czytelnika, ponieważ posunęła się do zabiegu, który udowadnia, że
miłość nie wybiera i warto o nią walczyć.
To koniec, choć przede mną jeszcze nowelki. Pewnie przeczytam je w najbliższym
czasie i wtedy oficjalnie zakończę moją przygodę z Rywalkami. Seria Kiery Cass to
gratka dla każdej dziewczyny, młodszej czy starszej, która pragnie powrócić do
czasów dzieciństwa i poczuć się jak prawdziwa księżniczka. To ciekawa historia,
która ma swoje wzloty i upadki. Będę miło ją wspominać, choć bardziej
oryginalną trylogię, do której według mnie powinna się ograniczyć autorka,
niż dwa ostatnie tomy, które prezentują się w moim odczuciu o wiele gorzej.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz