Jax, niegdyś klakier służący swoim panom pod przymusem geas,
dziś jest wolną istotą. Nie zdawał sobie jednak sprawy, z jak wielkim
brzemieniem może się wiązać zdobyta wolność. Nie może się nią cieszyć, gdyż
jego mosiężni bracia i siostry nadal pozostają zniewoleni. Nadzieję pokłada w
legendarnej królowej Mab ukrytej gdzieś daleko na północy kontynentu.
W tym samym czasie Berenice walczy o odmienienie losów wojny. Choć popełniła
błąd i jest w pełni przekonana, że jej dni są policzone, nie ma zamiaru odejść
z tego świata dobrowolnie. Kapitan Hugo Longchamp znalazł się natomiast w
beznadziejnej sytuacji. Razem z oddziałami złożonymi w głównej mierze z kupców
i rzemieślników przygotowuje się do ochrony ostatniego bastionu Nowej Francji,
czyli twierdzy Zachodniej Marsylii. Mosiężny Tron ponownie stanowi zagrożenie,
a mechaniczna armia jest już w drodze.
Pierwszy tom Wojen Alchemicznych zachwycił mnie steampunkowym klimatem,
nowym i świeżym podejściem do tematu oraz rozwinięciem dobrze znanych schematów
w oryginalny i ciekawy sposób. Miałam nadzieję, że autor nie zaprzepaści tak
dobrego startu i dopiero w Powstaniu pokaże, na co go naprawdę stać. Choć Ian Tregillis miał
zdecydowanie utrudnione zadanie ze względu na to, że w kontynuacji zabrakło już
elementu zaskoczenia nowym tematem, to jednak wyrównał to wartką akcją i jej
częstymi zwrotami.
Choć książka wypchana jest akcją, to jednak nie zabrakło w mnie czasu na chwile
pełne refleksji. Dobrze znane z pierwszego tomu filozoficzne pytania, które
zostały zadane czytelnikowi, nie popadły w zapomnienie. W powieści ważną rolę
odgrywa wiara i religia. Nie jest jednak element, który bynajmniej by nudził,
angażuje w taki sam sposób, jak pozostała część książki, jest przedstawiony w
przystępny dla czytelnika sposób, nieprzesadnie ciężki, ale również niewyprany
całkowicie z powagi.
Świat oraz fabuła, które tak bardzo przypadły mi do gustu w pierwszym tomie w
Powstaniu zdecydowanie zostają rozbudowane. Wszystko nabiera tempa, gdyż autor
nie musi już poświęcać czasu na wprowadzenia. Pojawia się również nowy punkt
widzenia. Kapitana Loangchampa, mieliśmy okazję poznać już poprzedniej
części i wtedy jego postać bardzo mnie zaciekawiła. Jego perspektywa jednak nie
podoba mi się aż tak bardzo, jak wydarzenia, których uczestnikami są Jax i
Berenice. Mimo to Kapitan Longchamp jest według mnie charyzmatyczną, wykreowaną
w ciekawy sposób postacią, obdarzoną czarnym humorem, dlatego również z tego
wątku czerpałam wiele satysfakcji.
Powstanie to bardzo dobra kontynuacja, której zakończenie otworzyło autorowi
świetną drogę do finałowego tomu. Już nie mogę się doczekać Wyzwolenia, które
ma pojawić się jeszcze w tym roku. Choć tytuł podpowiada, do jakiego końca
zmierza to historia, to jednak mam nadzieję, że autor nie zawiedzie i nie
pójdzie po linii najmniejszego oporu, a zdoła po raz kolejny mnie zachwycić i
zaskoczyć.
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz