Świat, który znała i kochała księżniczka Skara jednej
nocy stanął w płomieniach. Po jej dziedzictwie pozostały jedynie zgliszcza, a
najbliżsi obrócili się w popiół. Młodej władczyni nie pozostało nic oprócz słów,
które stają się jej orężem. Wątły pokój ustanowiony przez ojca Yarviego chwieje
się w posadach. Dotychczasowi wrogowie stają się sojusznikami, łączą siły
przeciwko armii Najwyższego Króla prowadzonej przez samego wysłannika śmierci.
Ojciec Pokój roni gorzkie łzy, jednak Matkę Wojnę cieszą tylko rezultaty.
Po przeczytaniu dwóch poprzednich tomów trylogii Morze Drzazg nie mogłam się
doczekać sięgnięcia po finał tej historii. Miałam nadzieję, że utrzyma poziom,
a może nawet przebije dwie poprzednie części. Przekonałam się, że autor nie boi
się drastycznych rozwiązań, spisków, ani zdrady czyhającej na każdym kroku,
dlatego spodziewałam się lektury pełnej wrażeń i zaskoczeń.
Pierwszy tom mieliśmy okazję poznać z perspektywy księcia Yarviego. W drugim,
choć bohater nie zniknął, ponieważ nadal odgrywał w nim znaczącą rolę, to
przekazał pałeczkę narratora Zadrze i Bramowi. W trzecim tomie tej historii
wydarzenia przedstawia nam księżniczka Skara i zabójca Raith,
chociaż pojawiają się również rozdziały z perspektywy innych bohaterów, to ta
dwójka zdecydowanie odgrywa w nim główną rolę. Skara jest początkowo przestraszoną
i zlęknioną dziewczyną, która straciła wszystko. Księżniczka niczego musi
sprawnie i zręcznie kierować swoje słowa w odpowiednie miejsca, by zyskać sobie
sojuszników, którzy pomogą jej odzyskać tron. Raith jest za to
wyszkolonym zabójcą, który wszystko, co posiada, musiał sobie
wywalczyć. Jego wysoką pozycję znaczy szklak trupów, a na polu bitwy liczy
się tylko walka. Na kartach książki zarówno Skara, jak i Raith przechodzą
gruntowną przemianę, lecz o ile Raitch zdecydowanie zmienił się na
lepsze, to nie można tego samego powiedzieć o Skarze. Dziewczyna ze
zlęknionej i przerażonej zmieniła się w twardą i nieustępliwą władczynię,
do czego po części przyczyniły się okropności wojny i tego wymagała od niej
sytuacja. Kilka jej ostatnich wyborów pokazały ją w całkiem innym świetle, jako
osobę, która rani tych, na których jej najbardziej zależy i nie potrafi zmierzyć
się z konsekwencjami swoich czynów.
Autor dobrze nakreślił nowych, głównych bohaterów, jednak nie zapomniał o
znanych już z poprzednich tomów postaciach. Na przód zdecydowanie wysuwa się
ojciec Yarvi, który w całej trylogii jest zdecydowanie najważniejszym
bohaterem. Jego przebiegłość, spryt i inteligencja robią wielkie wrażenie,
podobnie jak umiejętność skłonienia ludzi do tańczenia, tak jak im zagra. Yarvi potrafił
przechytrzyć wszystkich, choć to oni myśleli, że są krok przed nim. Kiedy już
myślimy, że udało nam go rozgryźć, że wiemy, jaki będzie jego kolejny krok,
okazuje się, że on to wszystko przewidział, a wszystko toczy się zgodnie z jego
misternym i złożonym planem. W Pół wojny pojawia się również Zadra, która sieje
postrach na polu bitwy, Koll rozdarty przez swoje uczucia, Brand pragnący
nieść wszystkim pomoc oraz inni, nowi i starzy bohaterowie, którzy przewijają
się przez tę powieść, są świadkami bądź sprawcami największej wojny od czasów
rozbicia Bóstwa przez elfy.
Joe Abercrombie już w dwóch poprzednich tomach zachwycił mnie swoim
stylem i lekkim piórem. Autor sprawia, że przez Pół wojny po prostu się płynie
i zadbał o to, aby czytelnikowi nie doskwierała nuda. Wojna ma określić
losy wielu istnień, nie mamy pojęcia, kto zginie, ani kto stanie u bram
Ostatnich Wrót. Nie brak w tej książce żelaza oraz równie ostrych słów i
zaciętych umysłów. Abercrombie pokazuje, że wojnę tylko w połowie
toczy się na miecze, natomiast druga bardziej subtelna rozgrywa się przy użyciu
słów, które mogą nieść śmierć równie skutecznie, jak stal. Udowadnia, że
inteligencja, mądrość, spryt i doświadczenia nie mają sobie równych na polu
bitwy przeciwko armii potężnych wojowników, gdyż siły nie mierzy się w
mięśniach i ilości zabitych wrogów, a jeden człowiek może zmienić losy wojny.
Bałam się tego, jak autor zakończy trylogię Morze Drzazg oraz jak potoczą się
dalsze losy bohaterów. O ile cała książka jest świetna i jak najbardziej
spełniła moje oczekiwania, to kilka ostatnich rozdziałów strasznie mnie
zawiodło. Czuję wielki niedosyt i uważam, że autor mógł bardziej rozbudować to
zakończenie, zważywszy na to, że książka wcale nie jest długa. Można uznać, że
koniec tej historii jest tak naprawdę dopiero jej początkiem. Ostatnie
rozdziały opowiedziane z kilku perspektyw nagle urwały losy głównych bohaterów,
pozostawiając nam możliwość dopowiedzenia sobie ich przyszłości. Zazwyczaj nie
mam problemów z otwartym zakończeniem, jednak uważam, że w tym przypadku Joe Abercrombie mógł
bardziej nakierować czytelnika na właściwy trop, a nie pozostawić go
zmieszanego i pełnego sprzecznych uczuć, pragnącego przeczytać kolejną książkę
z tego uniwersum.
Pół wojny jest bardzo dobrym zakończeniem świetnej trylogii o zdradzie, zemście
i władzy, która uderza do głowy. Choć samo zamknięcie tej historii mnie nie
usatysfakcjonowało i pozostawiło wielki niedosyt, to warto po nią sięgnąć,
choćby po to, aby poznać przygody Zadry z drugiego tomu, czyli Pół świata,
który jest zdecydowanie moim ulubionym.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz