Jeśli już wiecie, lub nie jestem wielką
fanką Agathy Christie. Darzę jej powieści ogromną, głęboką i nieustającą
miłością.Gdy jednak usłyszałam o publikacji nowej powieści o przygodach
Poirota, napisanej przez nieznaną mi autorkę, zmieszałam się. Nigdy wcześniej
nie słyszałam o Sophie Hannah, ani o jej twórczości, dlatego nie wiedziałam,
czego mogę się po niej spodziewać. Nie wiązałam również z tą powieścią wielki
nadziei, obawiając się rozczarowania, nie mogłam jednak po nią nie sięgnąć.
Poirot cieszący się emeryturą, zgodnie ze
swoim zwyczajem spożywa kolację w kafeterii Pleasant's w czwartkowy wieczór.
Kolację przerywa mu młoda kobieta, która wyjawia małemu Belgowi, że wkrótce
zostanie zamordowana. Prosi go jednak by nigdy nie próbował szukać mordercy.
Tego samego wieczoru Poirot dowiaduje się o zamordowaniu trzech osób w
prestiżowym londyńskim hotelu Bloxham. Ofiary zostały otrute, a w ich
ustach zostały znalezione spinki do mankietów z inicjałami PIJ.
Styl Sophie Hannah, w żaden sposób nie
jest podobny do stylu pisarskiego królowej kryminału. Nie uważam, że akurat o
to chodziłoby stworzyć nową przygodę na starym schemacie. Dobrze jest czasem
oderwać się od przyjętego planu, by podążyć w całkiem innym kierunku. Jednak
nie w tym przypadku. Narratorem tej powieści jest Edward Catchpool,
jednak to Poirot odgrywa w niej kluczową rolę. Nie zabrakło również typowych
dla belgijskiego detektywa, wtrąceń z języka francuskiego, a sam Poirot zbytnio
się nie zmienił.
Poznajemy jednak nowego bohatera. Edwarda
Catchpolla, mężczyznę po trzydziestce, detektywa Scotland Yardu. To jemu
przypadło do rozwiązania potrójne morderstwo, które okazało się bardziej
skomplikowane niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Sam Catchpool nie objawia
geniuszu swojego przyjaciela. Często zastanawia się dłuższą chwilę, lub wyciąga
błędne wnioski, sprawiając tym sposobem zawód małemu Belgowi.
Fabuła, w jaką wprowadza nas Sophie
Hannah jest nadzwyczaj skomplikowana. W przeciwieństwie do powieści Agathy
Christie, w których autorka przestawiała dość prostą i łatwą do zrozumienia
fabułę. „Inicjały zbrodni”okazały się całkowitym zaskoczeniem, w negatywnym
tego słowa znaczeniu. Sama akcja rozkręcała się zbyt długo. Przez ponad sto
stron można ją po prostu nazwać „drętwą”. Odnosi się wrażenie, że sama autorka
miała problem z „wkręceniem się”, w pisaną przez siebie książkę. W pewnych
momentach bardzo trudno zorientować się w przebiegu fabuły. Jak przypuszczam
Pani Hannah pragnęła stworzyć historię z prawdziwym geniuszem zbrodni w roli
czarnego charakteru. Mimo, że powieść w całości jest przemyślana i składna,
niektóre momenty są tak skomplikowane, że trudno jest odnaleźć się w całej
historii.
Historii, która sama w sobie, opisana na
kartach książki jest bardzo ciekawa. Potrójne morderstwo w prestiżowym hotelu.
Tajemnicza śmierć z przed lat w mały miasteczku Great Holling. Trzy kobiety i
jeden mężczyzna. Zerwane zaręczyny. Rozmowy ze zmarłymi. Wszystko w jakiś
sposób powiązane ze sprawą potrójnego morderstwa.
Książka skrywa tajemnicę, którą tylko
Poirot jest w stanie rozwiązać. Ponownie daje wspaniały pokaz swojego geniuszu.
Nie od razu odkrywa przed nami wszystkie karty, pragnąc pobudzić do myślenia
umysł swojego przyjaciela Edwarda Catchpoola, który mimo usilnych starań nie jest
w stanie rozwiązać zagadki. Mały Belg odkrywa przed nami wszystkie sekret, jak
również przed wszystkimi gośćmi hotelu Bloxham, dopiero pod koniec książki. Nie
przewiduje jednak, że nie wszystko pójdzie po jego myśli.
„Inicjały” zbrodni nie są książką ani złą
ani dobrą. Nie był to zbyt widowiskowy powrót belgijskiego detektywa. Mimo, że
nie wiązałam z nią wielkich nadziei, rozczarowałam się. Sama historia bardziej
wciągnęłaby czytelnika, gdyby nie zawierała tak wielu skomplikowanych wątków,
gdyż w rezultacie wyszedł z tego wielki miszmasz.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz