Alina Starkov przeszła ogromną przemianę. Z
sieroty i uczennicy kartografa zmieniła się w potężną Griszę, Przyzywaczkę Słońca
zdolną zniszczyć Fałdę Cienia. Została Świętą, symbolem nadziei w mrocznych
czasach, w których ciemność nie umiera. Sankta Alina. Czy zdoła
przeciwstawić się Darklingowi? Kto wyjdzie zwycięsko z ostatecznego
starcia?
Trylogia Grisza już od pierwszego tomu porwała mnie i wciągnęła do
swojego niesamowitego świata. Część pierwsza, czyli Cień i kość oczarowała
mnie, a Szturm i grom tylko utwierdził w przekonaniu, że ta trylogia ma szansę
stać się jedną z moich ulubionych. Niesamowicie długo zwlekałam z sięgnięciem
po finał tej historii, ponieważ nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że to
już koniec. Po dwóch świetnych moim zdaniem tomach oczekiwałam po ostatnim
czegoś niesamowitego, wielkiego, co wprawi mnie w osłupienie, jednak, czy to właśnie
otrzymałam?
Akcja rozwija się dość wolno. Szczerze nie byłam z tego powodu zaskoczona, bo
podobnie działo się w poprzednich tomach. Powoli wszystko zaczyna
nabierać tempa, podobnie jest z napięciem, które autorka stopniowo buduje przez
całą książkę. Od początku jednak śledziłam wydarzenia z wielką uwagą, chłonęłam
każde słowo i czerpałam ogromną radość z lektury. Leigh Bardugo po
prostu czaruje słowem, a stworzone przez nią uniwersum należy do grona moich
ulubionych. Niejednokrotnie podczas czytania książki autorka postanowiła mnie
zaskoczyć, rozśmieszyć, zdenerwować i wytrącić z równowagi.
Główna bohaterka o ile nie irytowała mnie aż tak bardzo w poprzednich tomach,
to w tym po prostu nie mogłam jej zdzierżyć. Alina denerwowała mnie na każdym
kroku, podejmowała głupie i nierozsądne decyzje, zachowywała się dziecinnie,
choć przeszła już tak wiele, to jednak nie nauczyła się zbyt dużo. Przez całą
trylogię nie udało mi się polubić Mala i to nigdy się nie zmieni. Ten
bohater od pierwszego tomu strasznie mnie irytował i miałam go serdecznie
dość. Dlatego jestem zła na autorkę, że w jednym momencie, kiedy myślałam, że
jednak stanie się to, na co tak długo czekałam, ona nagle zrobiła coś tak
głupiego, że nadal nie mogę w to uwierzyć. Na szczęście w tym tomie nie
zabrakło moich dwóch ulubionych bohaterów, którzy skradli moje serce, a mowa tu
oczywiście o Darklingu i Nikolaju. To zdecydowanie ta dwójka
uczyniła po części tę trylogię wyjątkową i ratowała ją w gorszych
momentach za co jestem im niesamowicie wdzięczna.
Zakończenie całej trylogii całkowicie mnie zawiodło i rozczarowało. Obawiałam
się, że mam zbyt wielkie oczekiwania wobec finału i książka, choć okaże się
wyjątkowa, to nie zdoła im sprostać. Tak się jednak nie stało. Ostatnie
kilkadziesiąt stron to wir wydarzeń i wartka, pędząca w zawrotnym tempie akcja.
Wszystko wskazywało na to, że na końcu wydarzy się coś niesamowitego,
wielkiego, co godnie zakończy tak świetną trylogię, okazało się jednak, że
autorka postanowiła pójść po linii najmniejszego oporu i postawiła na
najprostsze i nijakie zakończenie tej historii. Kiedy przeczytałam ostatnią
stronę, nie mogłam w to uwierzyć. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że tak
świetnie rozwijająca się książka, nagle stanie się do bólu przewidywalna.
Jestem niesamowicie zła na autorkę i długo po zakończeniu tej książki nie
mogłam przestać o niej myśleć.
Ruina i Rewolta to książka wypełniona akcją, tajemnicami i scenami walki.
Według mnie, gdyby nie beznadziejne zakończenie, to mogłaby to być
bezapelacyjnie najlepszy tom i rzeczywiście taki jest praktycznie do samego
końca. Trylogia Grisza to jedna z moich ulubionych trylogii, nawet
jeśli głównej bohaterce daleko do ideału, a zakończenie prezentuje według mnie
najgorszy możliwy scenariusz, to jednak nadal uwielbiam dwa poprzednie tomy i
świat wykreowany przez Leigh Bardugo. Właśnie dlatego zachęcam Was do
sięgnięcia po tę książkę i rozpoczęcia niezwykłej przygody w pełnej magii i
niezwykłych bohaterów.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz