Ucieleśnienie nocnych koszmarów („Badacz potworów”)

http://someculturewithme.blogspot.com/2015/02/blog-post.html

Will jest sierotą. Po pożarze, który pozbawił go domu i rodziny, został przygarnięty przez pracodawcę swojego ojca doktora Warthropa. Od ponad roku asystuje doktorowi przy jego profesji, którą on sam określa mianem monstrumologii. Jako czeladnik Wortropa, Will Henry musi zmierzyć się z androfagami, potworami, które żywią się wyłącznie ludzkim mięsem, polując pod osłoną nocy, a które w nieznany sposób zagościły w Nowej Anglii.

 Will Henry, który przedstawia swoje wspomnienia w formie pamiętnika, jest tylko dwunastoletnim i dość naiwnym chłopcem. Za wszelką cenę pragnie zyskać uznanie w oczach swojego mentora, co nie przychodzi mu łatwo. Oprócz nielicznych porywów odwagi, Will sprawia wrażenie przerażonego małego chłopca, którym mimo zapewnień doktora, co do jego dojrzałości, jest.

Doktor Warthrop, a właściwie Pellinore Warthrope jest monstrumologiem. Osobą szaloną, wpadającą w trans w towarzystwie, każdego nowego potwora, którym mam okazję się zająć. Jako człowiek prezentuje nam dość złożoną osobowość. Przez jego ciągłą zmianę zdania, wywołuje mętlik odnośnie swojej osoby.  Jego profesja, wymaga od niego wielu wyrzeczeń i poświęceń, których nie waha się spełnić.

 Uwielbiam książki z dreszczykiem emocji, które wywołają u mnie jako takie przerażenie, które kryją w sobie jakąś tajemnicę, ale które mimo wszystko posiadają wartką i zawrotną akcję. Przez prawie połowę „Badacza potworów”, akcja dłużyła mi się niemiłosiernie. Tak jakby autor pragnął ją rozciągną i przedłużyć, co według mnie było bezsensownym zabiegiem. Książka pełna jest także bardzo szczegółowych i rozwleczonych opisów, które po pewnym czasie mnie znużyły, przez co tak topornie przez nią brnęłam.

Druga połowa książki prezentuje się, jednak o wiele lepiej. Fabuła napiera tempa, autor stopniowo buduje napięcie, które prowadzi nas do zaskakującego i krwawego końca. W przeciwieństwie do pierwszej połowy, ciągle coś się dzieje, nie ma chwili wytchnienia, ani żadnych przerw. Odkrywamy również tajemnicę, której wyłącznie mały zalążek mogliśmy ujrzeć na początku książki.


Rick Yancey stworzył historię mroczną i przerażającą, która potrafi wywołać u nas lęk. Nie wiem jednak, co miał na celu, męcząc czytelnika przez pierwszą połowę, by następnie rzucić go w wir wydarzeń. Tworzy to wyraźną przepaść, która dzieli książkę na pół. Muszę przyznać, że budzi ona we mnie dość mieszane uczucia, gdyż całość prezentuje się dość średnio, w porównaniu do naprawdę dobrej końcówki.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Zatracona w słowach © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka