Dawno, dawno temu w pewnej krainie już dawno zrównanej z ziemią żyła sobie księżniczka, która bardzo kochała swe królestwo...


Sarah J. Maas to autora ciesząca się niesłabnącą popularnością, na której każdą kolejną książkę czekają z utęsknieniem czytelnicy z całego świata. Moja przygoda z jej twórczością rozpoczęła się już ponad sześć lat temu, właśnie od serii Szklany tron, która skradła moje serce od pierwszych stron. Na przestrzeni lat moja ekscytacja i entuzjazm związane z tą serią znacznie osłabły, jednak nadal darzę ją ogromnym sentymentem i nie ukrywam, że byłam bardzo ciekawa, jakie zakończenie zgotuje nam autorka.

Ze względu na objętość finałowej części, która po przetłumaczeniu na język polski przekroczyła ponad tysiąc stron, decyzją wydawnictwa, została ona podzielona na dwa tomy. Zazwyczaj nie jestem wielką fanką takiego rozwiązania, jednak w tym przypadku, gdy mamy książkę w miękkiej okładce i standardowym formacie, w dodatku o takiej objętości, to na pewno byłoby bardzo niewygodnie ją czytać, nie mówiąc już o złamanym grzbiecie. 

Odkładałam w czasie sięgnięcie po Królestwo popiołów, ponieważ z jednej strony chciałam jak najszybciej zapoznać się z tą książką, ale z drugiej było mi przykro, że to już koniec po tych wszystkich latach, kiedy mniej więcej co roku ukazywała się jakaś książka z tej serii. Dlatego właśnie dopiero niedawno zdobyłam się na sięgnięcie po pierwszą część Królestwa popiołów i jak na razie otrzymałam mniej więcej to, czego się spodziewałam.

Akcja Królestwa popiołów rozpoczyna się kilka miesięcy po wydarzeniach, które rozegrały się w na kartach Imperium burz. Nasi bohaterowie, choć dopiero niedawno się zjednoczyli, musieli znowu skierować się w inne strony. Podzieli się na małe grupy, a każda z nich ma do wykonania własne zadanie. Z tego powodu pojawia się w tej książce wiele różnych punktów widzenia, praktycznie każdy z ważniejszych bohaterów serii dostaje w tym tomie szansę, by wykazać się i zaistnieć. Mamy tutaj więc Rowana, który razem z Elide, Lorcanem i Gavrielem wyruszył na pomoc Aelin. Razem z Aedionem, któremu towarzyszy Lysandra powracamy do Terrasenu, by poprowadzić ludzi do walki z istotami ciemności. Dołączamy do Manon, Trzynastki oraz króla Adarlanu, którzy próbują zwerbować do pomocy wiedźmy Crochan. Jesteśmy również świadkami cierpień, które Aelin przeżywa w niewoli u Maeve, a której bezsilny Fenrys nie jest w stanie pomóc. W tym tomie powraca również Chaol, który pędzi z odsieczą swoim przyjaciołom, a towarzyszy mu ogromna armia kagana. Dzięki tak wielu różnym punktom widzenia mamy okazję śledzić wydarzenia, które rozgrywają się w kilku miejscach jednocześnie i towarzyszyć bohaterom w ich zmaganiach.

Od pierwszego tomu tej serii przebyliśmy naprawdę długą drogę, podobnie było z bohaterami. Wielu z nich przeszło całkowite przeobrażenie, niektórym wyszło to zdecydowanie na plus, innym niekoniecznie. Największą przemianę możemy zaobserwować oczywiście u Aelin. Nasza główna bohaterka wiele przeszła, jednak zawsze była nieustraszona i do wszystkiego podchodziła z kpiącym uśmieszkiem a ustach. W tym tomie jednak załamała się i jest to całkowicie zrozumiałe po miesiącach tortur, których doświadczyła w niewoli u Maeve. Przykro było o tym czytać, bo choć nie żywię do Aelin tak ciepłych uczuć, jak niegdyś, to jednak nadal darzę ją sympatią i nie będę ukrywać, że ciężko było mi oglądać jej emocjonalny upadek. Inni bohaterowie też wiele doświadczyli, jednak nie chcę się za bardzo rozpisywać, by za wiele nie zdradzić. Królestwo popiołów jest w gruncie rzeczy jednym wielkim uczuciowym i emocjonalnym rollercoasterem, do którego wsiadamy już na pierwszej stronie. Każdy z bohaterów przeżywa inaczej zaistniałą sytuację, jednak dla wszystkich jest ona bardzo ciężka, nie mówiąc już o tym, że zazwyczaj muszą oni mierzyć się dodatkowo z własnymi, osobistymi dramatami i problemami.

Książa jest naprawdę długa, a pamiętajmy, że jest to dopiero pierwsza połowa. Wiele się tu dzieje, jednak nie wszystkie wydarzenia są aż tak emocjonujące i wciągające, jak inne. Początek tej książki w gruncie rzeczy dość długo się ciągnie, autorka często się powtarza, co skutkuje tym, że często musimy przebrnąć przez bardzo długi fragment, gdzie nic się nie dzieje, by dotrzeć do bardziej interesującej części. Nie mogę jednak odmówić Sarah J. Maas skrupulatności, jeżeli chodzi o konstrukcję tej powieści. Wszystkie wątki przeplatają się ze sobą i łączą w jedną logiczną i spójną całość. Cała ta skomplikowana sieć wydarzeń, działań i zbiegów okoliczności, którą autorka budowała przez całą serię, w końcu nabiera kształtu i udowadnia, że nic nie działo się bez przyczyny, wszystko było starannie przemyślane i zaplanowane.

Królestwo popiołów, jak na razie było drogą wyboistą i pełną zakrętów, przede mną nadal jednak druga część i ostateczna bitwa, na którą czekam z niecierpliwością. Mam nadzieję, że Sarah J Maas sprosta moim oczekiwaniom i ofiaruje tej serii godne, a przy okazji także epickie zakończenie.

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Uroboros

Zobacz więcej >

Historia warta opowiedzenia


Chaol Westfall oraz Nesryn Faliq przybywają na Południowy Kontynent do pięknego miasta Antica. Były kapitan Gwardii Królewskiej ma nadzieję, że któraś ze słynnych uzdrowicielek z Torre Cesme zdoła go uleczyć. Nie jest to jednak jego jedyne zadanie. Kontynent znajduje się we władaniu potężnego kagana, z którego Chaol ma nadzieję uczynić sojusznika w wojnie przeciwko ciemności. Jednak to, co czeka Chaola i Nesryn, przerośnie ich najśmielsze oczekiwania i odmieni losy nadchodzącej wojny.

Wieża świtu to już szósty tom niezwykle popularnej zarówno w Polsce, jak i na całym świecie serii Szklany tron, która niestety powoli zbliża się ku końcowi. Nie będę ukrywać, że mam ogromny sentyment do tej historii, towarzyszy mi ona już od wielu lat i choć nie przeczę, że ma wady, to jednak jest mi ona tak bliska, że nie potrafię przykładać do nich większej wagi. Z Wieżą świtu miałam jednak problem jeszcze na długo przed jej wydaniem za granicą. Pamiętam, kiedy pojawiła się informacja, że premiera finałowego tomu serii została przesunięta i że międzyczasie wyjdzie jeszcze jedna książka skupiająca się na Chaolu. Jak można się domyślić, nie skakałam z radości, bo nie znosiłam Chaola i nie wyobrażałam sobie, że miałabym przebrnąć przez całą książkę o nim. Wieża świtu wedle zamysłu autorki miała być na początku tylko nowelką, ale rozrosła się do monstrualnych rozmiarów i ostatecznie została kolejnym tomem serii. Wydarzenia rozgrywają się tu równolegle do tych, które mieliśmy okazję obserwować na kartach Imperium burz. Nie wiązałam z tą książką żadnych nadziei, nie miałam żadnych oczekiwań, spodziewałam się wręcz, że mi się nie spodoba. Czekało mnie jednak wielkie zaskoczenie.

Nigdy nie lubiłam Chaola, już w Szklanym tronie wiedziałam, że nie przypadniemy sobie do gustu. Kolejne tomy tego nie zmieniły, a wręcz przeciwnie, moja awersja do niego rosła. Dlatego tak trudno mi teraz otrząsnąć się po Wieży świtu, która całkowicie odmieniła mój stosunek do tej postaci. Wielka niechęć, którą do niego czułam, nagle zniknęła i jestem całkowicie zagubiona, bo to teraz jedna z moich ulubionych postaci w tej serii. Mam wrażenie, że Sarah J. Maas nigdy nie dała mi tak naprawdę możliwości, aby go poznać. Oczywiście od pierwszego tomu Chaol należy do grona głównych bohaterów, jednak gdzieś w połowie serii został on zepchnięty na dalszy plan i wszystko skupiło się wokół Aelin. Trzeba było stworzyć dla niego cały osobny tom, aby ukazać wszystkie zawiłości jego charakteru, wszystkie jego blizny, to co trzymał w sercu i co od dawna zżerało go od środka. Chaol to bohater zbudowany na solidnych podstawach. Kieruje się honorem, jest uczciwy, ma dobre i dumne serce. Teraz uważam, że to właśnie on został najbardziej skrzywdzony na kartach tej serii, wszyscy inni jakoś sobie poradzili ze swoimi demonami, jednak jemu nigdy się to nie udało. Obserwowanie jak walczy z mrokiem, który się w nim zagnieździł, było niezwykle bolesne, ale również bardzo piękne, bo pomimo tak wielu ciosów, nie poddał się, tylko powstał by walczyć dalej.

Kiedy tylko przeczytałam opis tej książki, wiedziałam, że na pewno pojawi się w niej Yrene Towers, którą mogliśmy poznać w nowelce Zabójczyni i Uzdrowicielka. Nie spodziewałam się jednak, że okaże się ona tak świetną postacią, która ma w tej serii ogromną rolę do odegrania. Yrene jest przeciwieństwem bohaterek, z którymi do tej pory mieliśmy styczność. Jest niezwykle utalentowaną uzdrowicielką, nie walczy, nie zabija, zajmuje się za to leczeniem i ratowaniem ludzkiego życia. Ma ognisty temperament i cięty język, jednak mimo to pozostaje bardzo kobieca. Wiele wycierpiała w swoim życiu i równie wiele poświęciła, aby dotrzeć do Torre i zostać pełnoprawną uzdrowicielką. Jej zadaniem jest wyleczyć Chaola, nie jest to jednak łatwe ani dla niego, ani dla niej. Dziewczyna również ma swoje demony i choć umie sobie z nimi radzić, to jednak cały czas płonie w niej nienawiść. Nienawiści żywiona do Adarlanu, który odebrał jej matkę i szczęśliwe dzieciństwo. Z czasem jednak Yrene dostrzega, że nic z tego, co jej się przydarzyło nie jest winą Chaola. Choć nieustannie się kłócą i walczą ze sobą, to jednak zawiązuje się między nimi nić sympatii, która z czasem przeradza się w coś więcej.

Książka liczy sobie ponad osiemset stron. Większa część książki poświęcona jest Chaolowi, ale Nesryn również otrzymała sporo miejsca, aby się pokazać. Na początku wątki tych bohaterów były bardzo mocno ze sobą splecione, ale w pewnym momencie bohaterowie się rozdzielają. Chaol zajmuje się swoimi sprawami w Antice, natomiast Nesryn w towarzystwie księcia Sartaqa odbywa podróż w góry zamieszkiwane przez rukhin – jeźdźców dosiadających ruków, czyli ogromnych ptaków przypominających orły. Na początku zarówno ten wątek, jak i sama Nesryn jakoś szczególnie mnie nie interesowały. Nesryn to postać, która pojawiła się w czwartym tomie, ale nie odgrywała w nim jakiejś szczególnej roli, nie wyróżniała się z tłumu, więc w gruncie rzeczy nie mieliśmy okazji lepiej jej poznać. Uważam, że to bardzo ciekawa bohaterka, twarda i waleczna, ale jednocześnie wrażliwa, wychowała się w Adarlanie, jednak jej rodzina pochodzi z Południowego Kontynentu i to właśnie tu dziewczyna czuje się jak w domu. Wątek Nesryn okazał się bardzo interesujący i czytałam go z równie wielkim zaangażowanie, z jakim śledziłam losy Chaola. Mamy okazję poznać rukhin, wśród których znalazło się wiele ciekawych i świetnie wykreowanych bohaterów. Ku mojemu zaskoczeniu pojawiła się jeszcze jedna postać z nowelek, a konkretnie z nowelki Zabójczyni i Czerwona Pustynia, która również okazała się mieć w tej historii rolę do odegrania. Ten wątek, choć się na to nie zapowiadał, okazał się niezwykle istotny dla całej serii, Sarah J. Maas ujawniła nam za jego sprawą bardzo istotne informacje, które wyjaśniły wiele spraw i na pewno okażą się kluczowe w kolejnym tomie.

Akcja w tej książce w przeciwieństwie do poprzednich tomów serii nie gna łeb na szyję. Takich podniosłych momentów czy trzymających w napięciu potyczek jest bardzo mało, skupiamy się tu na leczeniu Chaola i pobycie Nesryn u rukhin, zamiast walk na śmierć i życie mamy politykę i dworskie intrygi. Ta książka jest przede wszystkim smutna, pełna bólu i żalu, opowiada historię o powracaniu do życia, o akceptacji przeszłości i samego siebie. Muszę przyznać, że to miła odmiana i chwila oddechu po nieco patetycznym Imperium Burz. Sarah J. Mass w swoich ostatnich książkach robiła coś takiego, że zaczynała świetnie scenę, ale potem nagle niszczył ją jakąś głupią wypowiedzią bohatera. Nic takiego na szczęście nie dzieje się w Wieży świtu. Na pochwałę zasługuje również styl autorki, który z tomu na tom robi się coraz lepszy. Niektóre rzeczy jednak się nie zmieniają, czyli na przykład parowanie wszystkich ważnych bohaterów, czy niektóre zabiegi fabularne wielokrotnie już wykorzystywane przez autorkę w jej książkach. Wieża świtu jest jednak tak dobra, że można przymknąć okno na jej niedoskonałości, a przynajmniej ja to zrobiłam.

Wieża świtu to dla mnie największe zaskoczenie tego roku. Nie spodziewałam się, że ta książka tak mną wstrząśnie i całkowicie odmieni mój stosunek do Chaola. Liczy sobie ona prawie osiemset stron, tempo akcji jest dość powolne, ale ja nie nudziłam się ani chwilę podczas jej czytania. Zakończenie wzbudziło we mnie wiele różnych emocji, z którymi nadal się nie uporałam i wiem, że nie uda mi się to jeszcze przez dłuższy czas. Nie mogę się już doczekać aż w moje ręce wpadnie Kingdom of Ash, ale jednocześnie przepełnia mnie głęboki smutek na myśl, że to już ostatni tom. Wiem, jednak że bez względu na to, jak zakończy się ta historia, jej finał będzie epicki, dlatego warto jeszcze trochę na niego poczekać.  

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Uroboros 
Zobacz więcej >

Ten świat zostanie ocalony i przebudowany przez marzycieli


Imperium burz to już piąty tom serii Szklany tron, która zarówno w Polsce, jak i za granicą cieszy się ogromną popularnością. Z twórczością Sarah J. Maas zapoznałam się krótko po premierze jej drugiej książki w naszym kraju. Trudno mi przyjąć do wiadomości, że minęło już kilka lat od momentu, kiedy zaczęłam przygodę z tą serią. Na każdy kolejny tom czekałam z coraz większą niecierpliwością i nie inaczej było w przypadku Imperium burz. Każda kolejna część jest również coraz dłuższa, dlatego, kiedy w końcu trafił do mnie piąty tom, nie mogłam pohamować radości, że liczy on sobie ponad osiemset stron.

Imperium burz rozpoczyna się od fragmentu, będącego, jak się później okaże wstępem do dłuższej opowieści, która ma kluczowe znaczenie dla fabuły. Po nim wracamy do głównej bohaterki i jej drużyny, która musi zmierzyć się z nieoczekiwanymi trudności. Nic nie układa się po ich myśli, są zmuszeni zmienić swoje plany i zamiast wrócić do domu, kierują się w przeciwnym kierunku na misję, która ma udowodnić ich wartość. Podobnie jak w poprzednich tomach nie wszystko jednak kręci się tylko i wyłącznie wokół Aelin, mamy tutaj również rozdziały, w których prym wiedzie Manon, a także Elide, której los łączy się z dobrze nam zaznanym wojownikiem Fae. Dzieje się bardzo wiele, akcja pędzi w zawrotnym tempie. Podobnie jak w przypadku poprzednich tomów nie mogłam oderwać się od tej książki i chociaż jest niezwykle obszerna, to na jej lekturę potrzebowałam zaledwie dwóch dni. Warto również wspomnieć, że w Imperium burz pojawiają się bohaterowie z nowelek i odgrywają oni w tym tomie bardzo istotną rolę. Właśnie dlatego radzę wszystkim osobom, które nie zapoznały się z nowelkami nadrobić to przed sięgnięciem po piątą część. Nie jest to konieczne, ale o wiele łatwiej zrozumieć niektóre kwestie i wydarzenia, które rozgrywają się na kartach książki.

W tym tomie zwróciłam uwagę na zabieg autorki, do którego nie jestem całkowicie przekonana. Chodzi mi głównie o to, że Sarah J. Maas postanowiłam połączyć wszystkich swoich głównych bohaterów w pary. Nie mówię, że to jest coś złego, jednak według mnie stało się to już nudne i przewidywalne. Brak mi elementu zaskoczenia, ponieważ można bardzo łatwo się domyślić, że akurat tą czy inną parę bohaterów połączy głębsze uczucie, nawet jeśli dopiero się poznali, stracili inną ukochaną osobę czy kompletnie do siebie nie pasują. Autorka bardziej by mnie zaskoczyła, gdyby bohaterowie pozostali przyjaciółmi czy po prostu byli wobec siebie neutralni. Bardzo cenię to, że Sarah J. Maas nie zaniedbuje sfery uczuciowej, ale takie parowanie bohaterów, niszczenie związków i budowanie kolejnych odciąga uwagę od głównego wątku, który nadal pozostaje według mnie najciekawszym elementem tej książki.

Seria była zaplanowana na sześć tomów. Autorka zaczęła jednak w międzyczasie pisać nowelkę o Chaolu, która rozrosła się do dość pokaźnych rozmiarów i w rezultacie została szóstym tomem, co sprawiło, że ostatecznie cała seria będzie liczyć sobie siedem części. Muszę przyznać, że nie jestem szczególnie zadowolona z tego rozwiązania, ponieważ nie przepadam za Chaolem i zdecydowanie mogłabym się obyć bez poświęconej mu w całości książki. W Imperium burz nie pojawiła się nawet jedna scena z jego udziałem i nie będę ukrywać, że byłam z tego powodu bardzo szczęśliwa. Na pewno sięgnę po kolejny tom, który ukazał się już za granicą pod tytułem Tower of Dawn, ponieważ bardzo lubię tę serię i na pewno nie mam zamiaru jej przerywać przez Chaola. Może nawet stanie się coś nieoczekiwanego i akurat ta część mnie do niego przekona.

Muszę przyznać, że po przeczytaniu początkowej sceny zaczęłam się domyślać, co chodziło autorce po głowie od samego początku tej serii. Sarah J. Maas po czterech tomach w końcu zdecydowała się ofiarować nam odpowiedzi, a nie tylko kolejne pytania. Widać, że od początku miała pomysł, który systematycznie rozwijała przez całą serię. Bardzo zręcznie splotła ze sobą wydarzenia, ponieważ wszystko łączy się w sensowną całość, niestety do złudzenia przypomina mi to inne bardzo popularne książki. Do samego końca miałam nadzieję, że moje przewidywania nie okażą się trafne, ale oczywiście tak się nie stało. Wiele innych motywów powtarza się w książkach różnych autorów, co nie jest niczym niezwykłym i nie miałabym aż tak wielkiego problemu z tym, co autorka zrobiła w tej książce, gdyby tylko zostało to dobrze poprowadzone. Obawiam się jednak, że Sarah J. Maas nie będzie już w stanie dobrze z tego wybrnąć, niezależnie od tego, w którą stronę się skieruje.

Nie mam wrażenia, że Imperium burz jest najlepszym tomem serii, jak to miałam w przypadku każdej poprzedniej części. Mam ogromny sentyment do Szklanego tronu i to się raczej nie zmieni, chociaż po tym tomie widać wyraźnie, że ta seria ma kilka wad. Nadal uwielbiam Imperium burz, które jest bardzo dobrą, wciągającą i emocjonującą historią, jednak teraz bardziej sceptycznie podchodzę do zakończenia całej serii. Nie tracę nadziei, że Sarah J. Maas uda się mnie zaskoczyć, ale staram się nie mieć już tak wielkich oczekiwań, jak przed lekturą tego tomu. 


Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Grupie Wydawniczej Foksal
Zobacz więcej >

Słowa mogą okazać się równie groźne jak stal


Coraz częściej autorzy mają w zwyczaju tworzyć do swoich serii dodatki w postaci nowelek. Zazwyczaj opowiadają one historie związane z serią lub jeszcze dokładniej z konkretnymi bohaterami, które dzieją się przed rozpoczęciem właściwej fabuły lub pomiędzy poszczególnymi tomami. 

Nowelki ze świata Szklanego tronu zostały już u nas wydane pod różnymi postaciami. Pierwszy zbiór z białą okładką pod tytułem Zabójczyni zawiera cztery nowelki, które można kupić również oddzielnie. Nowe zbiorcze wydanie o tym samym tytule w oryginalnej okładce zostało wzbogacone o niewydaną do tej pory w Polsce nowelkę, której nie można nabyć osobno. Każda z nich opowiada historię z życia tytułowej zabójczyni Celaeny Sardothien, a ich akcja toczy się przed rozpoczęciem serii Szklany tron.

W zbiorze znajdziemy kolejno pięć opowieści: Zabójczyni i Władca Piratów, Zabójczyni i uzdrowicielka, Zabójczyni i Czerwona Pustynia, Zabójczyni i podziemny świat oraz Zabójczyni i królestwo Adarlanu. Każda nowelka liczy sobie mniej więcej od 100 do 150 stron, dlatego jak można się domyślić nie dzieje się tu zbyt wiele, jednak każda historia zawiera w sobie coś ciekawego i wyjątkowego. Dzięki nim mamy okazję dowiedzieć się jaką osobą była Celaena, zanim trafiła do kopalni oraz jak wyglądało jej życie.

Akcja pierwszej nowelki rozpoczyna się mnie więcej dwa lata przed wydarzeniami opisanymi w pierwszym tomie. Poznajemy szesnastoletnią Celaenę, która bardzo różni się od swojej starszej wersji. Kolejne nowelki opowiadają jej dalsze losy, aż do momentu, w którym zabójczyni trafia do kopalni. Między opowieściami pojawiają się niewielkie przeskoki w czasie, które pomijają podróże, odbywane przez główną bohaterkę. W nowelkach mamy bowiem okazję odwiedzić ciekawe miejsca w Erilei, przede wszystkim Zatokę Czaszek i Czerwoną Pustynię.

Choć akcja nowelek rozgrywa się przed wydarzeniami opisanymi w pierwszym tomie serii, to jednak osoby, które pragną śledzić dalsze losy zabójczyni, powinny koniecznie się z nimi zapoznać. Najlepiej zrobić to po lekturze Szklanego tronu, kiedy już poznaliśmy główną bohaterkę i sytuację, w której się znalazła. Opowiadania pozwalają nam poznać Celaenę jako nastolatkę, która, choć miała ciężkie życie, to jednak pogodziła się z obecnym stanem rzeczy. Dziewczyna pragnie po prostu żyć na własną rękę, nieświadoma jeszcze, że to nie jest jej pisane. Znajomość nowelek nie jest konieczna, aby przeczytać serię Sarah J. Maas, ale warto je znać, gdyż pozwolą one lepiej zrozumieć, to co wydarzy się w dalszej części historii.  


Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję księgarni internetowej platon24.pl  

Zobacz więcej >

Walka z przeznaczeniem

Polscy czytelnicy od dawna wyczekiwali kolejnego tomu o przygodach Celaena Sardothien i ja również należałam do tego grona. Po nagłym i dość dramatycznym zakończeniu drugiego tomu wyczekiwałam pojawiania się kontynuacji, która za granicą miała premierę rok wcześniej. Miałam duże wymagania wobec Dziedzictwa ognia, ale Sarah J. Maas przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Od dawna nie czytałam tak dobrego, dopracowanego i grającego na uczuciach fantasy, które pochłonęłoby mnie bez reszty.

Celaena przeszła już wiele. Teraz przyjdzie jej się zmierzyć z własną przeszłością, którą chciała pogrzebać głęboko w odmętach pamięci. Tragiczna wydarzenia sprzed lat i bolesne wspomnienia zaczynają jednak wypływać na powierzchnię. Dziewczyna jest zmuszona podjąć decyzję, czy stoczy walkę z własnymi demonami i zaakceptuje swojej dziedzictwo czy wycofa się w cień i pozwoli złu zawładnąć Erileą?

W poprzednich tomach mogliśmy śledzić wydarzenia z kilku punktów widzenia i podobnie jest w Dziedzictwie ognia. Książę Dorian i Chaol opisują nam wydarzenia rozgrywające się w stolicy, którą opuściła Celaena. Oprócz dobrze znanych z dwóch pierwszy tomów bohaterów autorka wprowadziła także nowe postacie, które również pokazują nam swój punkt widzenia. W historię naszej zabójczyni zostały wplecione rozdziały z narracją Manon - czarownicy z klanu Żelaznozębnych, które urządzają turniej, gdzie rywalizują o dominację z innymi klanami. Na samym początku pojawia się również nowy główny bohater – nieśmiertelny Książe Rowan, który będzie towarzyszył bohaterce przez całą powieść. Nie wiem, jak wyrazić w słowach moje uwielbienie dla tej postaci. Początkowo Rowan był bardzo zamknięty, ostry i szorstki wobec Celaeny, nie potrafił odnosić się do niej inaczej niż z wyraźnie widoczną wrogością. Dopiero później ujawnił swoje głęboko skrywane uczucia. Okazał się wrażliwym, wiernym i oddanym towarzyszem naszej bohaterki, a sceny z udziałem tej dwójki były zdecydowanie moimi ulubionymi momentami całej powieści. 

Dziedzictwo ognia niesamowicie gra na emocjach czytelnika, który z uwagą i skupieniem śledzi opisy walk i przeciwności, jakie stoją przed główną bohaterką, ale wzrusza się, gdy na wierzch wypływa tragiczna przeszłość bohaterki. Lektura niejednokrotnie zapiera dech w piersi i nie pozwala się od siebie oderwać. Na przeczytanie trzeciego tomu serii Szklany tron potrzebowałam zaledwie jednego dnia, co według mnie jest zrozumiałe ze względu na to, że tak długo na nią czekałam. Sarah J. Maas dopracowała swoją powieść w każdym względzie. Czytelnik ma wrażenie, że wszystko jest na swoim miejscu, a wydarzenia nie mogłyby potoczyć się inaczej. Bohaterowie wykreowani przez autorkę są ludzcy i prawdziwi, a każdy z nich ma własną historię i przeszłość. Znamy motywy ich postępowania, wiemy, dlaczego kierują nimi takie a nie inne uczucia.

Dziedzictwo ognia to długo wyczekiwana kontynuacja jednaj z moich ulubionych serii. Zawsze mam problem z sensownym doborem słów przy recenzji książki, którą po prostu pokochałam. Mam nadzieję, że na kolejny, czyli czwarty już tom nie przyjdzie nam czekać równie długo jak na trzeci. Jeżeli czytaliście dwa poprzednie tomy, to jak najszybciej zabierajcie się za Dziedzictwo ognia, a jeśli nie mieliście jeszcze okazji czytać tej serii, to naprawdę nie wiem na co czekacie.

Za książkę dziękuję Redakcji Essentia i Grupie Wzdawnicyej Foksal
Zobacz więcej >
Zatracona w słowach © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka