Thirrin jest córką
króla Icemarku, Redroughta Silnorękiego Lindenshield,
Niedźwiedzia Północy, sprawiedliwego i dobrego króla, który od
wielu lat włada Lodową Marchią. Niespodziewanie spokój królestwa
zostaje zakłócony. Od południa nadciąga potężna
armia Polipontu, pragnąca wcielić niewielkie królestwo do
swojego imperium. Król ginie, pragnąc powstrzymać najeźdźców i
dać czas młodej królowej na przygotowanie się do ostatecznego
starcia. Thirrin musi znaleźć sojuszników, którzy
stanęliby u jej boku w walce ze wspólnym wrogiem. W tym celu
wyrusza w podróż, przemierzając lodowe połacie, by zebrać armię,
która stawiłaby czoła o wiele potężniejszemu wrogowi. Czy odwaga
i upór Thirrin wystarczą, aby ocalić
królestwo?
Najbardziej w całej książce zachwycił mnie
świat wykreowany przez Stuarta Hilla. Tło, które stworzył dla
rozgrywających się wydarzeń, jest iście fantastyczne. Z
ciekawością odkrywałam kolejne opanowane przez lód i śnieg
krainy, zapuszczając się coraz bardziej na północ, by na nowo
przekonywać się, że to jeszcze nie koniec, gdyż świat stworzony
przez autora jest tak rozległy, że nie mamy okazji poznać go w
całości.
Księżniczka, a następnie królowa Thirrin ma
zaledwie czternaście lat. Nie dajcie się jednak zwieść, wiek to
tylko liczby, a Thirrin jest tego idealnym przykładem. W
bardzo krótki czasie musiała dorosnąć do roli królowej, której
królestwo znalazło się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a w
której poddani pokładają wielkie nadzieje. Można powiedzieć, że
główna bohaterka ma dwa oblicza. Jej wyniosła i arogancka postawa
księżniczki, która jakby pozjadała wszystkie rozumy, gdy pod tą
maską kryje się również zwyczajna czternastolatka przygnieciona
ogromem spoczywającej na niej odpowiedzialności. Na kartach
powieści zachodzi w niej przemiana, nie jest gruntowna, niektórzy
mogą nie zwrócić na nią uwagi. Jednak Thirrin dojrzewa,
nie jest już tylko księżniczką, która chce jak najszybciej
skończyć lekcje i ruszyć na plac ćwiczeń. Staje się królową,
która dla swojego kraju gotowa jest poświęcić wszystko.
Nie
doszukacie się w tej historii wątku romantycznego, wszystko skupia
się głównie na zawieraniu nowych przyjaźni i sojuszy oraz
umacnianiu starych więzi. Thirrin zdobywa wielu nowych
przyjaciół, tam gdzie nigdy nie sądziłaby ich znaleźć. Pomimo
poczucia osamotnienia w swojej walce, tak naprawdę nie jest sama. Ma
osoby, którym na niej zależy, a którzy pragnęliby oszczędzić
jej przykrego losu. Czasami jednak zajęta tym, co rozgrywa się
wokół niej, władczyni po prostu tego nie dostrzega.
Akcja w
książce toczy się naprawdę sprawnie, nie staje w miejscu, ale
nieprzerwanie rwie do przodu. Krzyk Icemarku jest
niezwykle wciągającą i zajmującą lekturą, jednak pomimo stałego
tempa akcji, fabuła nie jest wcale rozbudowana i tak naprawdę
niewiele się dzieje. Zakończenie pierwszego tomu
Kronik Icemarku nie jest wielkim zaskoczeniem, można je
przewidzieć na długo przed końcem książki. Cała powieść jest
momentami do bólu przewidywalna, bez problemów odgadujemy kolejne
posunięcia bohaterów, wiemy, jak zareagują w danej sytuacji. Nie
mamy żadnych zwrotów akcji ani przeciwności, które stają na
drodze głównej bohaterce. Według mnie wszystko było za proste,
autor skupił się głównie na budowaniu otoczenia i bitwach,
których w książce nie brakuje.
Krzyk Icemarku może nie był
najlepszym fantasy, z jakim się spotkałam i mam, do czego się
przyczepić, ale miło spędziłam przy nim czas. Jest to książka
skierowana głównie do dzieci, nie ma w niej brutalnych scen, ani
zbytni skomplikowanej fabuły, dlatego na pewno przypadnie do gustu
młodszym czytelnikom, którzy dopiero poznają fantastyczny świat.
To lektura na raz, idealna na zabicie czasu i spędzenie wiosennego
popołudnia w mroźnym klimacie Icemarku.