Miłość znajdzie cię wszędzie, nawet w kosmosie

Léonor jest sierotą. Jako dziecko została porzucona i pozostawiona sama sobie. Nic nie trzyma jej na Ziemi, dlatego właśnie dziewczyna decyduje się wysłać swoje zgłoszenie do programu Genesis, czyli pierwszego reality show w kosmosie. Zostaje wybrana jako jedna z dwunastu osób, do misji mającej na celu zasiedlenie Marsa. Wchodzi na pokład statku kosmicznego z nadzieją na lepszą przyszłość, której nie spodziewa się znaleźć na własnej planecie. Chcę być szczęśliwa, nie wierzy jednak, że uda jej się znaleźć miłość pośród gwiazd na oczach całego świat. Nie wie jeszcze, że przyjdzie jej stanąć przed wyborem, który zadecyduje o całym jej życiu...

Książka Victora Dixena zwróciła moją uwagę, już przy okazji pierwszej zapowiedzi. Uważam, że sam pomysł na fabułę jest nie tylko oryginalny, ale i niesamowicie ciekawy, dlatego nie mogłam sobie odmówić sięgnięcia po Fobosa. Miałam nadzieję na ciekawą i wciągającą lekturę, z którą miło spędzę czas, jednak, jak miałam się okazję przekonać, otrzymałam o wiele więcej.

Program Genesis to reality show w kosmosie. Sześć dziewczyn i sześciu chłopców wyrusza w kosmiczną podróż na Marsa, gdzie czeka na nich specjalna baza, w której mają spędzić resztę swoich dni. Przez kilka miesięcy podróży uczestnicy programu spotykają się ze sobą w specjalnej kuli na sześciominutowej randce. Muszą dobrać się w pary, a po wylądowaniu na czerwonej planecie mają za zadanie założyć na niej rodzinę.

Autor miał świetny pomysł na fabułę i widać, że naprawdę przyłożył się do jego realizacji. Wszystko w tej książce jest dopracowane i dopięte na ostatni guzik. Brakuje bardziej skomplikowanych wyjaśnień dotyczących całej podróży, jak to wszystko funkcjonuje, jednak nie uważam tego za minus. Victor Dixen przedstawił wszystkie wydarzenia bardzo realistycznie, dlatego nie miałam wrażenia, że nie mają one prawa bytu w rzeczywistości. 

Victor Dixen bardzo dobrze nakreślił uczestników kosmicznej wyprawy, jednak bardziej skupił się na kreacji tylko kilku z nich. Główną bohaterką książki jest oczywiście Léonor. To szczera i otwarta dziewczyna, która trzyma się swoich reguł. Nie miała łatwego życia, podobnie jak każdy uczestnik wyprawy i właśnie z tego powodu zdecydowała się opuścić swoją planetę. Muszę przyznać, że bardzo ją polubiłam. Léonor nie da sobą, pogrywać, ma także specyficzne poczucie humoru, potrafi być sarkastyczna i ma także pewien sekret, który pragnie za wszelką cenę ukryć. Autor zdobył moje uznanie, ponieważ postąpił wbrew przyjętym schematom, a Léonor, która miała wybór, czy zdradzić tajemnicę, którą odkryła innym, czy zachować ją dla siebie, postąpiła całkiem inaczej niż każda książkowa bohaterka, z którą do tej pory się spotkałam.

W Fobosie pojawia się trójkąt miłosny i chociaż nie przepadam za nimi, to w tej książce całkiem mi się spodobał. Léonor staje przed wyborem między Marcusem a Mozartem. Do obojga żywi całkiem inne uczucia, jednak ja już od początku podejrzewałam, kogo wybierze i może właśnie dlatego ten trójkąt tak bardzo nie kłuł mnie w oczy. Główna bohaterka jest uczciwa wobec obojga chłopców i żadnego z nich nie faworyzuje, jednak moją sympatię od początku zyskał Marcus, natomiast Mozarta polubiłam, jednak pod koniec książki strasznie mi podpadł i stracił w moich oczach. 

Książka Victora Dixena spodobała mi się bardziej, niż mogłam na początku przypuszczać. Fobos to ciekawa i wciągająca historia, która pozwala na kilka godzin przenieść się w przestrzeń kosmiczną, gdzie wszystko jest możliwe. Jeżeli szukacie książki z oryginalną fabułą, ciekawymi bohaterami i kosmosem w tle, to gorąco polecam Wam sięgnięcie po Fobosa, bo na pewno nie pożałujecie.  

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Otwarte
Zobacz więcej >

Lepszy świat, tak blisko, że niemal możemy go dotknąć



Postąpiła słusznie, jednak ściągnęła na swoje królestwo wielkie niebezpieczeństwo. Armia Mort zmierza w stronę Tearlingu, a jej nadejście zwiastuje rzeź, podobną do tej, która miała miejsce lata temu. Kelsea odzyskała tron, jednak na jak długo? Co pragnie jej przekazać Lily – kobieta żyjąca przed przeprawą, dla której każdy dzień jest walką o przetrwanie. Czy młodej królowej uda się ocalić swoje królestwo? Czy odpowiedzi na dręczące ją pytania znajdzie w swoich wizjach, które przenoszą ją w przeszłość?

Królowa Tearlingu była dla mnie niesamowitą książką, kawałkiem porządnej fantastyki i powiewem świeżości wśród masy takich samych książek z tego gatunku. Sprawiła, że na kilka godzin wszystkie inne sprawy poszły w kąt, a ja bez reszty oddałam się lekturze. Jedyne, o czym marzyłam po jej skończeniu, było sięgnięcie po kontynuację, a kiedy w końcu wpadła ona w moje ręce, nie mogłam się od niej oderwać. Nie opuszcza mnie jednak wrażenie, że przeczytałam ją za szybko, a teraz muszę czekać co najmniej rok na finał tej niesamowitej trylogii.

Akcja drugiego tomu rozpoczyna się w tym samym momencie, w którym zakończyła się Królowa Tearlingu. Od razu zostajemy rzuceni na głęboką wodę, w wir narad i działań wojennych. Królestwo szykuje się na inwazję, odbywa się ewakuacja ludzi, a małe i kiepsko uzbrojone siły Tearlingu sabotują armię Mort, z którą jednak nie mogą się równać. Kelsea zaczyna miewać wizje, które ukazuję jej czasy sprzed przeprawy i Lily – młodą kobietę walczącą ze wszystkich sił, by przetrwać w świecie, w którym przyszło jej żyć. Dzięki niej poznajemy historię Tearlingu i dowiadujemy się, dlaczego przodkom młodej królowej tak bardzo zależało na stworzeniu nowego, wolnego od technologii świata. W Inwazji na Tearling skupiamy się na dwóch głównych wątkach, w tym na tytułowej inwazji oraz  historii królestwa, która wiele wyjaśnia i rzuca nowe spojrzenie na świat wykreowany przez autorkę. 

W Inwazji na Tearling pojawiają się nowi bohaterowie, ale i znane nam z pierwszego tomu postacie. Wiele z nich bardzo zmieniło się, odkąd ich poznaliśmy, jednak najbardziej widoczną przemianę przeszła sama Kelsea. Od początku była diabelnie inteligentna, czym wprawiała innych w zakłopotanie, nieraz odznaczyła się odwagą, a także pokazała, że jest w stanie poświęcić własne życie dla dobra swoich poddanych. W Inwazji na Tearling stała się stanowczą, skupioną na swoim celu władczynią, która nie waha się posuwać do drastycznych rozwiązań. Pokazuje, że potrafi być brutalna i okrutna, a władza i odpowiedzialność, która spoczywa na jej barkach, wywiera na nią ogromny wpływ. Kelsea zmienia się nie tylko pod względem charakteru, ale również wyglądu za sprawą dwóch magicznych szafirów, które nosi na szyi, a dzięki którym zyskuje również niezwykłe umiejętności.

Najbardziej żałuję, że w tym tomie było tak mało Ducha, który jest jedną z moich ulubionych postaci w tej trylogii i z racji, że w pierwszym tomie pojawiał się bardzo rzadko, to miałam nadzieję, że w Inwazji na Tearling będziemy mieli okazję poznać go bliżej, jednak tak się nie stało. Autorka postanowiła trzymać czytelnika do samego końca w niepewności i z własnymi domysłami, gdyż nadal nie zdradziła, kim tak naprawdę jest Duch, ani jak brzmi jego prawdziwe imię, co sprawia, że chcę sięgnąć po trzeci tom jak najszybciej. Wielką sympatią obdarzyłam również nowych bohaterów, którzy pojawili się w tym tomie i mam tu na myśli: Lily, Dori, Williama i Jonathana, którzy są tak samo niesamowicie wykreowani, jak każda inna postać w tej trylogii. 

Erika Johansen zastosowała w swojej książce niezwykły zabieg, gdyż akcja tej trylogii rozgrywa się w przyszłości, choć jej realia od razu przywodzą na myśl średniowiecze. Wizje młodej królowej dotyczą natomiast przeszłości, mamy w niej wieżowce, samochody i Nowy Jork otoczony murem, jednak dla czytelnika jest to nadal przyszłość. Dla mnie było to bardzo osobliwe uczucie czytać o wydarzeniach z przyszłość, w których cofamy się do przeszłości, która jednak dla mnie nadal pozostaje przyszłością. Nigdy nie spotkałam się z czymś takim w książce, dlatego było to niezwykle oryginalne i szalenie ciekawe poznawać Tearling oraz jego historię w taki sposób.

Inwazja na Tearling to genialna kontynuacja, która jest jeszcze lepsza niż Królowa Tearlingu. To trzymająca w napięciu, pełna magii i świetnie nakreślonych bohaterów powieść, od której nie można się oderwać. Przeczytałam ją w kilka godzin i już nie mogę się doczekać trzeciego tomu, który jak przypuszczam, będzie jeszcze lepszy, niż dwa poprzednie. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji zapoznać się z tą trylogią, to jak najszybciej sięgajcie po Królową Tearlingu, a potem Inwazję na Tearling, bo gwarantuję, że się nie zawiedziecie.


Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję księgarni internetowej Gandalf.com.pl
Zobacz więcej >

Zrodzona z dymu i kości


Karou ma turkusowe włosy, mnóstwo tatuaży, a także tajemnicze blizny na ciele. Jest niezwykle utalentowaną artystką, a jej szkicowniki pełne rysunków niezwykłych stworów są obiektami powszechnego zachwytu. Choć wszyscy uznają je za wytwór jej bujnej wyobraźni, tak naprawdę nimi nie są. Dziewczyna prowadzi podwójne życie. Jedno w Pradze, gdzie uczęszcza do szkoły sztuk plastycznych, drugie natomiast jako pomocnica Brimstone – Dealera Marzeń, który handluje nimi w swoim sklepie. Podróżuje po świecie, wykonując dla niego różne zlecenia, które polegają głównie na zbieraniu… zębów. Karou nie wie, kim jest, wychowały ją potwory, które nigdy nie zdradziły jej, skąd pochodzi.

Kiedy na drzwiach domów z całego świata zaczynają pojawiać się odciski wypalonej dłoni, a w życiu Karou pojawia się Akiva – serafin z płonącymi skrzydłami, jarzącymi się oczami i ustami bez uśmiechu, przyjdzie jej poznać odpowiedzi na pytania, które zadawała sobie przez całe życie. Odkryje, do którego świata należy, a także jak narodziła się jako córka dymu i kości.

Już od bardzo dawna chciałam sięgnąć po Córkę dymu i kości, jednak bez przerwy pojawiały się inne książki, które rozpraszały moją uwagę. O trylogii Laini Taylor słyszałam same dobre i bardzo dobre opinie, a sam opis sprawił, że nie mogłam odpuścić sobie jej lektury, dlatego właśnie sięgnęłam po pierwszy tom, który sprawił, że całkowicie zatraciłam się w tej historii.

Zacznę od tego, że pierwszy raz zetknęłam się z książką, której akcja rozgrywa się w Pradze. Choć znalazła się ona na mojej długiej liście miejsc, które chciałabym odwiedzić, to jednak nigdy nie interesowała mnie jakoś szczególnie. Teraz kiedy jestem już po przeczytaniu Córki dymu i kości zakochałam się w niej na odległość. Autorka opisała Pragę w taki sposób, że czułam się, jakbym rzeczywiście tam była. Przemierzałam ciemne zaułki i magiczne uliczki tego miasta, stałam na Moście Karola, zawitałam także do szkoły sztuk plastycznych, do której uczęszczała Karou. Czułam magię i tajemniczą atmosferę tego miasta, które jest zdecydowanie jednym z najpiękniej opisanych miejsc w książce. Dla Pragi czas stanął w miejscu i mam nadzieję, że kiedyś uda mi się ją odwiedzić i całkowicie w niej zatracić.

Autorka bazując na dobrze znanych schematach, stworzyła historię oryginalną, która potrafi zainteresować i nie zanudzić czytelnika. Fala na paranormal – romance dawno minęła i nie mogę ukryć, że książki z tego gatunku w większości są takie same. Książkę Laini Taylor na pewno wyróżnia świat, który wykreowała autorka, sposób, w jaki go opisała, a także magia, która przenika każdą kartę tej powieści. Historii Karou i Akivy jest wręcz baśniowa, chociaż główni bohaterowie na pewno nie zaliczają się do grona postaci z baśni. Zakazana miłość między członkami dwóch odmiennym i walczących ze sobą gatunków nie jest niczym nowym i oryginalnym. Nie miałam większych problemów z przewidzeniem, dokąd zmierza cała akcja i jak to się wszystko skończy i tylko magia, a także niezwykły klimat towarzyszący tej historii, przykuły mnie do tej książki pełnej chimer, serafinów, wojny i krwi na kilka długich godzin.

Niestety kreacja bohaterów nie zachwyciła mnie jakoś szczególnie. Polubiłam Karou, jednak była ona jedną z wielu takich samych bohaterek, która nie wyróżniała się niczym szczególnym. Jej tajemnicza przeszłość, która jest związana z Akivą również jakoś szczególnie mnie nie zaskoczyła, ponieważ domyśliłam się jej dzięki subtelnym wskazówką, które autorka umieściła w książce. Wielka szkoda, że ta historia nie potrafiła mnie zachwycić całkowicie, ale nie jest to wielkie zaskoczenie. Gdybym sięgnęła po tę historię kilka lat temu, wszystko wydałoby mi się ciekawsze, zarówno bohaterowie, jaki i fabuła, jednak tak się nie stało i pod tym względem Córka dymu i kości nie wyróżnia się na tle innych książek z gatunku paranormal – romance.

Córka dymu i kości to niepokojąca, mroczna, ale i pociągająca historia. Bardzo się cieszę, że w końcu udało mi się po nią sięgnąć i na pewno wkrótce zapoznam się z kolejnymi tomami tej trylogii, nawet jeśli pierwszy tom nie zachwycił mnie w takim stopniu, jakbym chciała. Płynęłam przez tę książkę, jednak nie udało mi się w najmniejszym stopniu zżyć z bohaterami. Książkę polecam osobą, które w swoim czytelniczym dorobku nie mają wielu powieści z paranormalnym romansem, gdyż osoby, które podobnie jak ja mają ich za sobą całe mnóstwo, nie doszukają się w niej wielu oryginalnych zabiegów. Mam jednak nadzieję, że autorce uda się mnie oczarować w kolejnych tomach, które być może będą bardziej odbiegać od schematów i sprawią, że poczuję się całkowicie zadowolona z lektury.

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję księgarni internetowej platon24.pl
Zobacz więcej >

To nie tak miało być


Sam i Grace nareszcie mogą być razem. Po ciężkiej i mroźnej zimie nadchodzi wiosna. Nie przynosi ona jednak spokoju, a więcej pytań i walkę. Walkę z przeszłością, która powróciła, by upomnieć się o swoją ofiarę, walkę o pozostanie sobą, a także zmagania z rodzicami Grace, którzy nie rozumieją swojej córki. Przyszłość staje się niepewna, a jedynym uczuciem, które bez przerwy nie opuszcza głównych bohaterów, jest niepokój. Czy uda im się przetrwać, kiedy przeszłość coraz bardziej daje o sobie znać?

Po zapoznaniu się z wszystkimi wydanymi do tej pory tomami serii Król Kruków, które trafiły do grona moich ulubionych książek, postanowiłam zapoznać się z innymi powieściami Maggie Stiefvater. Właśnie dlatego sięgnęłam po Drżenie, czyli pierwszy tom sagi o wilkołakach z Mercy Falls, który, choć nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak seria Król Kruków, to bardzo mi się podobał, dlatego postanowiłam zapoznać się z dalszą częścią tej historii.

Akcja w drugim tomie zdecydowanie się zagęszcza. Dochodzą nowe dramaty, jednak nie są one wcale przerysowane, podobały mi się właśnie dlatego, że nadały tej historii bardziej poważny wyraz. Już w pierwszym tomie relacja Sama i Grace była przedstawiona jako bardzo dojrzałe uczucie. Bohaterowie musieli zmagać się z drugą naturą Sama, która nieustannie się o niego ubiegała. Kiedy pozbyli się jednego problemu, pojawiły się kolejne, które wcale nie okazały się łatwiejsze. Mimo to nieustannie kibicowałam bohaterom, których po prostu nie da się nie lubić. W tym tomie pojawia się także zdecydowanie więcej Isabel, która została dopuszczona do grona głównych bohaterów. Mamy okazję bliżej ją poznać, co nie było nam dane w pierwszej części. Szczególnie spodobały mi się wątki z Cole'em, który w przeciwieństwie do Sama pranie zostać wilkiem już na zawsze. Chce zapomnieć o ludzkim życiu, a przyszłość spędzić w lesie pozbawiony trosk i wolny w wilczym ciele. 

Bardzo spodobała mi się sposób narracji w pierwszym tomie, który autorka kontynuuje także w Niepokoju. W Drżeniu mogliśmy obserwować rozgrywające się wydarzenia z perspektywy zarówno Sama, jak i Grace. Ten sposób prowadzenia narracji szczególnie przypadł mi do gustu, ponieważ mamy okazję spojrzeć na całą akcję z szerszej perspektywy. W drugim tomie trylogii autorka dopuszcza do głosu także Isabel oraz Cole'a i jest to według mnie ogromny plus, gdyż mamy okazję poznać tę historię poprzez różnych bohaterów, z których każdy znajduje się w innej sytuacji.

Książki Maggie Stiefvater mają to do siebie, że czyta się je niesamowicie szybko. Strona za stroną coraz bardziej i szybciej zagłębiałam się w tę historię. Wystarczyło kilka godzin, a lekturę Niepokoju miałam już za sobą. Miło spędziłam ten czas, odłożyłam poważniejsze lektury na bok i mogłam całkowicie zatracić się w kontynuacji przygód Sama i Grace.

Niepokój to drugi tom sagi o wilkołakach, który czytałam z przyjemnością i zainteresowaniem, jednak podobał mi się trochę mniej pierwsza część tej historii. Miał swoje wzloty i upadki, ale podsumowując, to lekka książka, przy której można miło i przyjemnie spędzić czas. Jestem bardzo ciekawa, jak autorka postanowiła zakończyć tę trylogię, dlatego mam nadzieję, że wkrótce sięgnę po Ukojenie. Jeśli szukacie niewymagającej książki, z wątkiem fantastycznym, która pozwoli Wam się odprężyć, to śmiało sięgajcie po Drżenie, a potem zabierzcie się za Niepokój.

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję księgarni internetowej platon24.pl.

Zobacz więcej >

Niech żyje królowa!


Fantastyka to bez wątpienia mój ulubiony gatunek literacki. Nigdy jeszcze nie miałam sytuacji, w której chciałabym czytać coś innego niż książkę fantasy. Czytam inne powieści, jednak one nigdy nie dają mi tak wielkiej radości, jaką odczuwam przy zagłębianiu się nowe światy, pełne magii i tajemnic, które tylko czekają na odkrycie wszystkich jego sekretów. Zdarzają się książki lepsze i gorsze, a chociaż mam zazwyczaj szczęście natrafiać na te dobre i niesamowite, to Królowa Tearlingu zajęła wśród nich wszystkich szczególne miejsce. 

Kelsea dorastała w małej, niepozornej chatce w lesie pod okiem ciepłego i uśmiechniętego Barty'ego, a także surowej i konsekwentnej Carlin. Jej matka ukryła ją przed niebezpieczeństwem, jednak nie może już dłużej żyć w cieniu. Skończyła dziewiętnaście lat, a w Nowym Londynie, czyli stolicy Tearlingu czeka na nią jej tron i wuj, który go zajął. Kelsea musi upomnieć się o swoje dziedzictwo, przejąć władzę i pomóc swoim ludziom, którzy desperacko tej pomocy potrzebują.

Po powrocie do stolicy młoda księżniczka spotyka się jednak ze złem, które od lat trawi jej królestwo. Popycha ją ono do śmiałego czynu, który umożliwia Szkarłatnej Królowej – posługującej się czarną magią władczyni Mortmense dokonanie zemsty. Swój gniew kieruje w stronę Tearlingu, nad którym wisi widmo zagłady. Czy Kelsea zdoła ocalić swój kraj? Czy uda jej się zmierzyć z konsekwencjami swojej decyzji, która mogła stać się początkiem końca?

Książka Eriki Johansen jak okazuje się już na samym początku, jest niezwykle ciekawa pod względem umiejscowienia wydarzeń w czasie. Akcja Królowej Tearlingu rozgrywa się w przyszłości, jednak ukazana jest w realiach średniowiecza. Po tajemniczej Przeprawie, która wydarzyła się kilka wieków temu, ludzie utracili wszystkie osiągnięcia cywilizacji, a także większość wiedzy. Uciekli od skazanego na zagładę świata, pragnąc stworzyć nowy, wolny od technologii i przemocy. Musieli nauczyć się wielu rzeczy na nowo, jednak większość wciąż jest poza ich zasięgiem. W Tearlingu nadal nie wynaleziono prochu, a ludzie walczą przy użyciu mieczy. Cały świat wykreowany przez autorkę jest niezwykle dopracowany i przemyślany. Historię Tearlingu owiewa tajemnica, jednak w pierwszym tomie tej trylogii otrzymujemy więcej pytań niż odpowiedzi.

Kelsea jest młodą królową, na której barkach spoczywa los całego królestwa. Ma zaledwie dziewiętnaście lat, jednak musi zmierzyć się z niewyobrażalnym złem, a także realnym zagrożeniem ze strony Mortmanse. Dziewczyna nie jest najpiękniejsza, co zdecydowanie wyróżnia ją na tle innych bohaterek żeńskich. Kelsea jest po prostu zwyczajna, jednak to sprawia, że bez problemu można się z nią utożsamić. Posiada wady, a także swoje słabostki i humorki. Nie wyróżnia się wyglądem, jednak jej inteligencja, przebiegłość i spryt czynią z niej niezwykłą władczynię. Dziewczyna ma charakterek, a także sarkastyczne poczucie humoru. Jest niezwykle odważna i nie boi się stanąć w obronie swoich ludzi, dla których jest gotowa poświęcić życie.

Erika Johansen oprócz wykreowania niesamowitej głównej bohaterki zadbała również o pozostałe postacie, z których każda jest inna i wyjątkowa na swój własny sposób. Dawno już nie miałam okazji czytać książki, w której każdy bohater jest godny uwagi, wszyscy są nakreśleni w taki sposób, że nie można po prostu przejść obok nich obojętnie. Autorka zadbała również o stworzenie intrygującego czarnego charakteru, którym wbrew pozorom nie jest Szkarłatna Królowa, a Mroczy Twór, o którym w tym tomie nie dowiadujemy się za wiele. Nie umniejsza to jednak fascynacji tą postacią, za którą kryje się zdecydowanie dłuższa historia.

Erika Johansen stworzyła niezwykle przemyślaną historię, a Królowa Tearlingu jest dopiero jej początkiem, jednak już wyróżniającym się na tle innych książek fantastycznych. Autorka miała świetny pomysł na swoją historię, która tylko na pierwszy rzut oka może wydawać się schematyczna, bo wcale taka nie jest. Dbałość o szczegóły i każdy detal tylko zasługują na wielki ukłon w stronę Eriki Johansen, która dopięła wszystko na ostatni guzik. Królową Tearlingu czytałam jednym tchem, sprawiało mi to ogromną przyjemność i muszę przyznać, że dawno już nie odczuwałam takiej radości przy czytaniu jakiejś książki fantastycznej. Podczas lektury towarzyszyły mi najróżniejsze uczucia, a po jej zakończeniu mogłam się pozbierać i zebrać myśli.

Królowa Tearlingu to niesamowita, porywająca i pełna magii lektura, która sprawiła, że na kilka godzin całkowicie straciłam kontakt z otaczającym mnie światem, a po jej przeczytaniu, jedyną rzeczą, o jakiej marzyłam, było sięgnięcia jak najszybciej po drugą część. Ta trylogia już należy do grona moich ulubionych, a wystarczył mi zaledwie jeden tom, by to stwierdzić. Gorąco Was zachęcam do zapoznania się z Królową Tearlingu, która jest bez dwóch zdań fantastyką z górnej półki. 


Książkę do recenzji dostarczyła księgarnia internetowa Gandalf.com.pl
Zobacz więcej >

Śpiący król, lustra i niebieska lilia

Blue dorastała w domu pełnym wróżek i mediów, jednak sama nigdy nie przejawiała niezwykłych zdolności. Noah, Adam, Ronan i Gansey to uczniowie elitarnej szkoły dla chłopców Aglionby, a każdy z nich jest wyjątkowy w swój własny niepowtarzalny sposób. Razem poszukują legendarnego walijskiego króla Glendowera, który według ich przypuszczeń nie zginął kilka stuleci temu, a zasnął na wieki. Przyjaciele pragną go odnaleźć i obudzić, jednak nie mogą wiedzieć, że w jaskiniach pośród cieni czai się ktoś jeszcze, ktoś, kogo nie można przebudzić pod żadnym pozorem…

Dwa poprzednie tomy serii Król Kruków trafiły do grona moich ulubionych książek, dlatego kwestią czasu było dla mnie sięgnięcie po Wiedźmę z lustra. Maggie Stiefvater postawiła wysoką poprzeczkę, ale mimo to nie obawiałam się, że trzeci tom jednej z moich ulubionych serii będzie słabszy od poprzednich, wręcz przeciwnie oczekiwałam niesamowitej i pełnej magii lektury, dlatego bardzo się cieszę, że w tym przypadku się nie pomyliłam.

Bohaterowie są na dobrej drodze do odnalezienia Glendowera, a poszukiwania powoli zbliżają się do końca, co można wyraźnie odczuć podczas lektury. W Wiedźmie z lustra Maggie Stiefvater serwuje czytelnikom ogromną dawkę tajemnic, magii i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Zamiast odpowiedzi otrzymujemy kolejne zagadki, a pytania mnożą się w zastraszającym tempie. Napięcie rośnie, a penetrowanie mrocznych i magicznych jaskiń może przyprawić o gęsią skórkę. Autorka prowadzi fabułę w niezwykle przemyślany sposób, a wszystko jest dopięte na ostatni guzik, dlatego mam nadzieję, że w finale tej serii wszystkie wątpliwości rozwieją się w pył.

Widać wyraźnie, że główni bohaterowie zmienili się na przestrzeni trzech tomów. Na pewno wydorośleli, zdali sobie również sprawę z niebezpieczeństwa, które towarzyszy ich poszukiwaniom, a także, że za porażkę może przyjść im zapłacić najwyższą cenę. Warto wspomnieć, że w trzecim tomie tej serii również  pojawia się wątek romantyczny, którego zalążek mieliśmy okazję ujrzeć już w Złodziejach snów. Nie wychodzi on jednak na wierzch i nie przesłania głównych wydarzeń, jest bardzo subtelny i wyważony, pojawia się rzadko, ale i tak z całego serca kibicuję bohaterom.

Im bliżej było do końca Wiedźmy z lustra, tym bardziej rosła moja ciekawość, ale i smutek, że to już prawie koniec. Wiem, że na czwarty tom przyjdzie mi trochę poczekać, jednak i tak nie chcę kończyć tej serii, ponieważ niesamowicie zżyłam się z bohaterami i zaangażowałam w tę historię. Dziwność i tajemniczość, które towarzyszą jej w każdym tomie, urzekły mnie bezgranicznie, a tajemnice, legendy i magia pochłonęły bez reszty.

Wiedźma z lustra to niesamowita, mroczna i pełna wrażeń kontynuacja, która pozostawia czytelnia w wielkiej niepewności. Zakończenie czytałam na krawędzi krzesła. Już nie mogę się doczekać czwartego i zarazem ostatniego tomu tej serii, który mam nadzieję, okaże się jej godnym zwieńczeniem, a Wam, jeśli jeszcze nie mieliście okazji zapoznać się z tym cyklem, gorąco polecam to jak najszybciej nadrobić, ponieważ na pewno się nie zawiedziecie.

  
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję księgarni internetowej platon24.pl.

Zobacz więcej >

Kłamstwo ma krótkie nogi

Jedna feralna noc całkowicie odmieniła życie Stelli Gordon. Dziewczyna była świadkiem groźnego przestępstwa, którego dopuszczono się w jej własnym domu. Choć postąpiła słusznie, przyczyniając się do zamknięcia sprawcy, sama wystawiła się na niebezpieczeństwo. Została objęta programem ochrony światków i wysłana do Nebraski, gdzie miała znaleźć bezpieczne schronienie. Stella to nie jest tak naprawdę jej prawdziwe imię. Musiała jednak pozostawić przeszłość za sobą, w tym tożsamość i przyjaciół, a także swojego chłopaka Reeda. Wszystko się zmieniło. Przyszłość dziewczyny wisi na cienkiej linie uplecionej z jej własnych kłamstw, która w każdej chwili może zacząć się pruć…

Becca Fitzpatrick to autorka, której twórczość miałam okazję poznać podczas lektury jej serii Szeptem i chociaż nie zrobiła na mnie ona wielkiego wrażenia, a momentami nawet trudno było mi przez nią przebrnąć, to miło wspominałam styl pisania autorki, dlatego z chęcią sięgnęłam po Niebezpieczne kłamstwa.

Zacznę od głównej bohaterki, która na początku może być dla niektórych niesamowicie irytująca. Chociaż Stella często podejmowała dziwne decyzje, robiła wszystko, by wyrazić swoje niezadowolenie i raniła innych, by coś sobie udowodnić, to można jednak spojrzeć na to z przymrużeniem oka, gdyż dziewczyna musiała zostawić za sobą całe życie, co na pewno nie było łatwe. Początkowo zachowywała się zbyt niedojrzale, jak na swój wiek, jednak potem zaczęła się powoli zmieniać. Na kartach książki przechodzi ogromną przemianę, zmienia swoje zachowanie i podejście do życia. Od początku jednak pokazuje, że ma charakterek i nie da sobą pomiatać. Nie wacha się używać swojego ciętego języka, by pokazać innym, gdzie jest ich miejsce. Chociaż na początku nie do końca byłam do niej przekonana, to jednak potem, kiedy było już widać w niej pierwsze zmiany, to całą historię zaczęłam czytać z wielką przyjemnością.

Fabuła książki już na początku wydała mi się bardzo ciekawa. Stella otrzymała szansę na rozpoczęcie nowego życia, chociaż wcale tego nie chciała. Nie życzyła sobie, aby objęto ją programem ochrony świadków, ale zdawała sobie sprawę, że to wszystko dla jej dobra. Muszę przyznać, że autorka bardzo dobrze poradziła sobie z tym tematem, a całą książkę czytałam z wielkim zainteresowaniem i zaangażowaniem. Uważam, że Becca Fitzpatrick mogła trochę bardziej rozwinąć niektóre wątki poboczne, które moim zdaniem zostały potraktowane zbyt powierzchownie. Autorka nie skupiła się na ich dopracowaniu, jednak i tak mogę zaliczyć lekturę Niebezpiecznych kłamstw do bardzo udanych. Książka podobała mi się na pewno bardziej niż seria Szeptem tej autorki, która znacznie lepiej odnalazła się w klimatach młodzieżowego thrillera niż serii z aniołem w roli głównej.

Niebezpieczne kłamstwa to wciągająca, pochłaniająca, ale niestety i przewidywalna książka. Mimo to bardzo miło spędziłam przy niej czas, który przeminął zdecydowanie zbyt szybko. Przeczytałam tę książkę w kilka godzin, bez przerwy, ponieważ po prostu nie mogłam się od niej oderwać. Nie należy, jednak oczekiwać od niej zbyt wiele, ponieważ jest to raczej schematyczna i mało zaskakująca powieść, z którą można przyjemnice spędzić czas.  

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Otwarte
Zobacz więcej >

Na wojnie najlepsze jest kłamstwo, które nie jest kłamstwem

Kestrel nigdy nie marzyła o księciu i wielkiej władzy, o balach i przywilejach, które teraz stały się jej codziennością. Zawarła umowę i poświęciła swoją wolność, aby Arin mógł żyć. Nikt jednak nie zdaje sobie tego sprawy, a szczególnie chłopak, który czuje się zdradzony i opuszczony, jest przekonany, że jego uczucia są nieodwzajemnione. Kestrel musi natomiast kłamać, gdyż prawda może wystawić go na śmiertelne niebezpieczeństwo. Sama jednak rozpoczyna niebezpieczną grę, w której na szali waży się jej własne życie. Podejmuje próbę zaprowadzenia zmian, która prowadzi ją do odkrycia szokującego sekretu. Jak wysoką cenę trzeba będzie zapłacić za kłamstwa i tajemnice, a także pozbawiony zaufania sojusz?

Pierwszy tom serii Niezwyciężona, czyli Pojedynek zachwycił mnie świetnie wykreowanym światem, dobrze nakreślonymi i barwnymi bohaterami, a także fabułą, która, choć podobna do tak wielu innych w książkach młodzieżowych była na swój sposób oryginalna i ciekawa. Z niecierpliwością wyczekiwałam kontynuacji, a kiedy w końcu wpadła w moje ręce pochłonęłam w kilka godzin.

Na kartach Zdrady obserwujemy zmagania Kestrel i Arina z ich własnymi uczuciami. Dziewczyna zgodziła się na związek pozbawiony miłości i zamknięcie w klatce, jaką jest dla niej pałac, aby utrzymać przy życiu Herrańczyków, a w szczególności Arina, który zaczął znaczyć dla niej więcej, niż kiedykolwiek mogła przypuszczać. On uważa, że został zdradzony, nie ma pojęcia o poświęceniu Kestrel, jednak choć jest zraniony, nie może przestać o niej myśleć. Dziewczyna nieustannie go rani pragnąc pozostawić go w niewiedzy, która chroni go przed większym zagrożeniem, a przynajmniej tak sobie wmawia. Przyglądanie się ich zmaganiom z uczuciami i ze sobą nawzajem było strasznie smutne i przejmujące. Ogarniał mnie żal, gdy widziałam, jak wieli mur kłamstw i milczenia stoi między nimi i chociaż cały czas im kibicowałam i trzymałam kciuki, to nie na wiele się to zdało.

Relacja Kestrel i Arina, chociaż jest kluczowa dla całej historii, to jej nie dominuje. Oprócz niej na kartach książki natkniemy się na dworskie intrygi, spiski i widmo nadciągającej wojny. Okazuje się, że życie w pałacu wcale nie jest piękną bajką, a raczej okropnym koszmarem, gdyż każdy twój krok jest obserwowany, a wszyscy czekają na moment, w którym odkryjesz swoją słabość.

Marie Rutkoski zasługuje według mnie na szczególne wyróżnienie za wykreowanie genialnej złej postacią, którą jest oczywiście Imperator Valorii. To bezwzględny i przebiegły mężczyzna, który nie znosi sprzeciwu i odmowy. Jest okrutny, jednak ukrywa to pod płaszczykiem pozornej uprzejmości i miłych słówek. Wie, gdzie uderzyć, aby zabolało najmocniej. Nie można mu odmówić inteligencji i sprytu, zawsze planuje swoje działania, aby przyniosły mu one największą korzyść. Gardzi swoim synem, natomiast do Kestrel odnosi się z rezerwą, wie jak nią manipulować i nie waha się z tego korzystać.

Zdrada to pełna intryg, spisków i uczuć kontynuacja, którą zdecydowanie przebiła pierwszy tom i niesamowicie podniosła poprzeczkę. Zakończenie wbija w fotel i pozostawia czytelnika z wyrazem szoku na twarzy. Kiedy przewróciłam ostatnią kartkę, nie mogłam uwierzyć, że to już koniec. Najchętniej od razu sięgnęłabym po kolejny tym, ale na zakończenie tej historii przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać. Mam jednak nadzieję, że autorka w pełni wykorzysta wszystkie możliwości, jakie otworzyło przed nią zakończenie Zdrady.  

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Feeria
Zobacz więcej >

Stosik: kwietniowe zdobycze

Cały kwiecień miałam zawalony nauką i obowiązkami szkolnymi. Prawie wcale nie czytałam, ale i tak przyszło mi strasznie dużo książek, które naprawdę nie wiem, kiedy przeczytam...

Na początku kwietnia przybyła do mnie Reguła myśli, czyli kontynuacja W sieci umysłów, za którą mam nadzieję wkrótce się zabrać. W tym miesiącu udało mi się skończyć Sabriel, która tak niesamowicie mi się podobała, że postanowiłam zaopatrzyć się w kontynuację, gdyż jestem niesamowicie ciekawa dalszych losów bohaterów. Gwiazda zaranna to jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier tego roku i nareszcie ją mam! Z jednej strony chcę sięgnąć po nią jak najszybciej, ale z drugiej pragnę jak najdłużej odwlec w czasie zakończenie jednej z moich ulubionych trylogii. Nareszcie mam również Malfetto. Drużyna Róży, czyli kontynuację Mrocznego piętna, na którą czekałam już prawie od roku. Córka dymu i kości zaciekawiła mnie już dawno temu, dlatego niedługo na pewno się za nią zabiorę. W tym miesiącu przybył do mnie również drugi tom serii Niezwyciężona, czyli Zdrada, która była cudowna i już nie mogę doczekać się trzeciego tomu. Kolejne książki to dwa tomy serii Program i jej prequel, czyli Remedium, które już przeczytałam. W moje ręce wpadł również Pożar, czyli kontynuacja Stalowego serca, którą właśnie czytam. Podzieleni zainteresowali mnie tematyką, dlatego na pewno sięgnę po tę książkę w maju. Królowie Dary to fantastyka przesycona duchem orientu, a ponieważ kocham fantastykę, a nie czytałam jeszcze żadnej książki z tego gatunku przepełnionej duchem orientu, dlatego już nie mogę się doczekać lektury. Muskając aksamit, Milcząca siostra i Chcę Cię usłyszeć to finalne egzemplarze książek, które czytałam wcześniej w formie elektronicznej. Ostatnimi i zdecydowanie najważniejszymi książkami w tym stosiku są Królowa Tearlingu i Inwazja na Tearling. Królową Tearlingu czytałam ponad rok temu, niedługo po polskiej premierze i ta książka podbiła moje serce, dlatego bardzo się cieszę, że mam w końcu swój własny egzemplarz. Na Inwazję na Tearling czekałam tak dugo, że kiedy w końcu do mnie przyszła pochłonęłam ją w kilka godzin i znowu czeka mnie rok niepewności, jak potoczą się dalej losy bohaterów. 


Jakie książki przywędrowały do Was w kwietniu? Czy coś z mojego stosiku zwróciło waszą uwagę?  
Zobacz więcej >

Tajemnica to dziwna rzecz, jednak jest częścią każdego życia


Po Królu Kruków, który zrobił na mnie ogromne wrażenie, nie mogłam się powstrzymać przed sięgnięciem po kontynuację tego cyklu, czyli Złodziei snów. W pierwszym tomie poznaliśmy Blue Sargent – dziewczynę pochodzącą z rodziny pełnej wróżek, która jako jedyna pozbawiona jest niezwykłych zdolności, a także czwórkę jej przyjaciół z elitarnej szkoły dla chłopców Aglionby: Ganseya, Adama, Noaha i Ronana, którzy razem prowadzą poszukiwania legendarnego walijskiego króla Glendowera. W Królu Kruków mieliśmy okazję poznać bliżej prawie wszystkich bohaterów oprócz Ronana, który od samego początku był bardzo tajemniczy i skryty. Drugi tom serii skupia się właśnie na nim i jego niezwykłej zdolności, którą, jak można się domyślić już po tytule, jest wyciąganie przedmiotów ze snów.

Muszę przyznać, że zwrócenie większej uwagi na Roanana było świetnym posunięciem ze strony autorki. Mamy okazję poznać jego historię, przyczyny zachowania i nieciekawą sytuację rodzinną. Dowiadujemy się, dlaczego postępuje tak, a nie inaczej, skąd bierze się jego smutek i gniew. Zaznajamiamy się również z jego niezwykłą zdolnością i towarzyszymy mu podczas jego wędrówek przez sen. Im dalej zagłębiamy się w tę historię, tym więcej informacji zyskujemy, a są one nieraz zaskakujące i przerażające. Ronan jest bohaterem, od którego wyraźnie bije ten niezwykły magnetyzm, co sprawia, że jego historię pochłania się jednym tchem. Wiecznie niezadowolony, rzucający spojrzenia spode łba Ronan wzbudza niepokój, jednak kiedy odsłania swoje prawdziwe oblicze, po prostu podbija serce.

Maggie Stefvater, choć postanowiła skierować uwagę czytelnika na Ronana, to nie pominęła przy tym pozostałych bohaterów. Nie zepchnęła ich na margines, dlatego cała akcja posuwa się nieustannie do przodu. Pojawiają się nowi bohaterowie, w tym tajemniczy Szary Mężczyzna, który jest zarazem wrogiem i przyjacielem głównych bohaterów. Poznajemy bliżej rodzinę Ganseya i Adama, które diametralnie się od siebie różnią. Ofiara, którą Adam złożył w pierwszym tomie i to jak postąpił w związku ze swoją rodziną, bardzo na niego wpłynęło. Chłopak nie chce pomocy i litości, pragnie jedynie zrozumienia, dlatego miota się nieustanie targany tłumionymi emocjami. Chociaż przyjaciele pragną go wesprzeć, to zmieniony Adam do tego nie dopuszcza. Choć poszukiwania Glendowera przez większość książki stoją w miejscu, nie odczuwałam z tego powodu zawodu, ponieważ nieustannie coś się dzieje. Podczas czytania nie mogłam się oderwać od tej książki i zdecydowanie przeczytałam ją zbyt szybko. Moja uwaga była bez reszty skupiona na wydarzeniach rozgrywających się w Henrietcie, dlatego całkowicie straciłam poczucie czasu i zanim się obejrzałam, przeczytałam ostatnie zdanie.

Złodzieje snów to tajemnicza i wciągająca, nieraz przyprawiająca o gęsią skórkę kontynuacja, po której ma się jedynie chęć na więcej. Jeśli mieliście okazję zapoznać się z pierwszym tomem, to jak najszybciej sięgajcie po kontynuację, a jeśli nie znacie jeszcze tego cyklu, to naprawdę nie mam pojęcia, na co czekacie, ponieważ nie jest to kolejna młodzieżówka na zabicie czasu, a pełna wrażeń, pasjonujących bohaterów i magii lektura.

Za książkę serdecznie dziękuję księgarni internetowej platon24.
Zobacz więcej >
Zatracona w słowach © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka